W Polsce mamy niebezpieczną lukę prawną. Pilnie potrzebne są zasady bezpiecznego korzystania z hulajnóg na prąd
Jest wczesne popołudnie. Idę chodnikiem wzdłuż ulicy Tamka, w kierunku Kruczkowskiego. Na wysokości Narodowego Instytutu Chopina mija mnie rozpędzony na elektrycznej hulajnodze mężczyzna i trąca boleśnie w rękę. Nadjechał z tyłu, więc nie miałem szansy go zauważyć. Ze względu na ruch miejski nie mogłem go też usłyszeć. Chciałem za nim zawołać, by uważał, ale po kilku sekundach był już daleko. Widziałem tylko, jak niczym w slalomie specjalnym omija kolejnych przechodniów.
Zdarzyło się to zaledwie kilka godzin po konferencji prasowej, w której uczestniczyłem, a podczas której ogłoszono, że w Warszawie uruchomiono drugą po Lime wypożyczalnię e-hulajnóg na minuty. Nowa marka nazywa się hive. Jej przedstawiciele dużo mówili o idei ekologicznego miejskiego transportu. Takie pojazdy są zasilane bateriami i to, jak deklaruje firma, ładowanymi energią pochodzącą z odnawialnych źródeł. Nie zanieczyszczają więc powietrza, nie powiększają smogu, są przyjazne dla środowiska.
Na konferencji wiele mówiono też o tym, jak ważne jest bezpieczeństwo użytkowników hulajnóg i przechodniów. Tych pierwszych firma zachęca więc do używania kasków. Natomiast w przypadku pieszych hive zadeklarowała chęć uczestniczenia w pracach mających na celu przygotowanie regulacji określających sposób używania e-hulajnóg. W tej chwili bowiem takowych nie ma.
Obecnie przepisy dotyczące ruchu drogowego w ogóle nie uwzględniają takich pojazdów jak elektryczne hulajnogi. Właściwie to mamy lukę prawną. Podobno ministerstwo infrastruktury przymierza się, by ją zlikwidować i wprowadzić definicję urządzenia transportu osobistego. Po zmianie, na elektrycznych hulajnogach można by poruszać się zarówno po drogach dla rowerów jak i po chodnikach, ale po tych drugich tylko wtedy, jeśli użytkownik e-hulajnogi nie przemieszczałby się szybciej od pieszego. Niestety nie wiadomo, kiedy te regulacje zaczęłyby obowiązywać. Na razie trzeba mieć oczy dookoła głowy i liczyć na rozsądek osób korzystających z wypożyczalni elektrycznych jednośladów. Bo jeśli coś się stanie pieszemu na chodniku, to nie wiadomo nawet za specjalnie, w jaki sposób dochodzić swoich praw.