Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego ma pomóc spółkom energetycznym zrzucić z siebie ciężar węgla. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że na razie budowa NABE blokuje inne niezbędne reformy. Dopóki nie powstanie, pewne zmiany w branży nie ruszą
Jeszcze niedawno mogło się wydawać, że trudne lata, które nieuchronnie nadchodzą w polskiej energetyce, zmobilizują rząd do transformacji sektora. Tak się jednak nie stało. Polska twardo trzyma się węgla, gdy tymczasem przez branżę przechodzą kolejne plagi: kryzys, pandemia, a teraz również wojna w Ukrainie i związane z nią niedobory surowców.
Nie działają argumenty związane z troską o klimat i czystszym powietrzem. Nie działa nawet tłumaczenie, że rezygnacja z konwencjonalnych źródeł pozwoliłaby zmniejszyć zależność od importowanych surowców z Rosji. Dopiero co pisaliśmy, że liberalizacja „zasady 10H” doczekała się nowego uzasadnienia. Rząd nie uwalnia inwestycji w wiatraki dlatego, że chce redukować uzależnienie od węgla. Oficjalne uzasadnienie jest inne: to element porozumień z UE i to jeden z kamieni milowych Krajowego Planu Odbudowy.
Przeczytaj też: Rządowa strategia dla energetyki nie musi być tylko „derusyfikacją”
„Nie pozwólmy, aby dobry kryzys się zmarnował” – mówił Winston Churchill. Zgodnie z tą zasadą obecne zawirowania byłyby dobrym momentem, by rozruszać energetyczną transformację Polski. Paradoks polega na tym, że ze strony rządu wcale nie widać chęci do reform. W dodatku od 2015 roku rządzi Zjednoczona Prawica, która przez ten czas wielokrotnie udowadniała, że jeśli chce, to potrafi w 24 godziny przyjąć przepisy wywracające do góry nogami rzeczywistość. Tymczasem projekt dot. 10H czeka od ponad roku na uchwalenie, a prace nad nim tylko nieznacznie przyspieszyły (13 czerwca zaakceptował go SKRM).
W Polsce energetyka jest mocno upolityczniona – nie żeby wcześniej nie była. Obecnie jednak zwolennicy OZE (odnawialne źródła energii) są wiązani z „klimatyzmem”, lewicowymi poglądami i zmianami z Zachodu. Rządzący więc jak ognia unikają ewentualnych powiązań z ekologami, żeby nie dorobić się – w ich ocenie – nieopłacalnej łatki. Gdzieś zanikł argument „derusyfikacji”, o którym tyle opowiadali premier z ministerką klimatu w marcu. Nawet wątek wojny zszedł na dalszy plan, choć temat niezależności energetycznej pomaga w promocji nawet tak problematycznych projektów, jak budowa elektrowni jądrowej.
Opieszałość rządzących można tłumaczyć wyłącznie polityczną kalkulacją w sektorze, który powinien być wolny od partyjnych rozgrywek (marzenie ściętej głowy) i mieć jasne plany na lata. Przeciąganie niektórych zmian, jak tych dotyczących liberalizacji przepisów dla wiatraków, może mieć jednak drugie dno. To już moje przypuszczenia, ale zniesienia „zasady 10H” nie doczekamy się, zanim nie powstanie Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE).
Gdy pytałem spółki energetyczne o NABE i plany z nią związane, żadna z nich nie odpowiedziała, choć to one są w tym projekcie najważniejsze. Dlaczego? Agencja ma przejąć od nich wszystkie aktywa węglowe, a nad NABE czuwać ma Ministerstwo Aktywów Państwowych.
Według harmonogramu do końca II kwartału 2022 roku w spółkach ma następować reorganizacja, a potem analiza ich aktywów. Do końca roku – w IV kwartale – ma dojść do wyceny, a potem nabycia przez Skarb Państwa udziałów ze spółek zależnych związanych z konwencjonalnymi jednostkami oraz kopalniami węgla brunatnego i kamiennego.
To oznacza jedno: „uwolnienie” inwestycji w zielonych sektorach energetyki w kraju zbyt wcześnie sprawi, że energetyczne koncerny zostaną tam, gdzie są obecnie: z tyłu. Jednostki węglowe w niektórych okresach mocno ciążą na ich budżetach (choć kryzys energetyczny w UE dostarczył nowych zaburzeń i opłaca się prąd z węgla eksportować). W dodatku tak długo, jak Energa, Enea, Tauron i PGE wykorzystują węgiel, są w zasadzie odcięte od funduszy unijnych i nowego finansowania bankowego.
Przeczytaj też: Nie było warto szarpać się o Turów
Dla przykładu Polska Grupa Energetyczna, jeśli otrzymywała finansowanie, to na przebudowę stacji elektroenergetycznych (i tylko dlatego, że uzasadniano to chęcią podłączenia nowych prosumentów). Na wsparcie wokół swoich kluczowych elektrowni nie ma co liczyć, ewentualnie w zakresie ochrony środowiska. Taką dotację dostała np. Elektrownia Bełchatów na instalację odsiarczania spalin.
Wydzielenie elektrowni i kopalni węgla do NABE zniesie ze spółek te ograniczenia. Nie będą musiały wydawać pieniędzy na utrzymywanie wyłączanych węglówek, będzie to już problem państwa. Uchwalenie przepisów zmieniających „zasadę 10H” przed sfinalizowaniem NABE utrudniłoby koncernom wejście w ten segment z całą siłą.
Zwłaszcza że wiele z nich sporo zainwestowało już w energetykę wiatrową na morzu (offshore), albo stara się o przyłączenia. Podobnie jest z ekspansją na rynku fotowoltaiki: spółki podejmują działania związane z dzierżawą gruntów pod instalacje, skupują projekty. Jeżeli przepisy zostaną zliberalizowane, zanim spółki pozbędą się kuli u nogi, przynajmniej na początku stracą szansę na rozpychanie się w sektorze energetyki wiatrowej. A przecież coś będą musiały robić, gdy stracą jednostki wytwórcze (do NABE nie trafią natomiast te związane z ciepłownictwem).