Amerykańska Agencja Energii poinformowała, że całkowite zużycie węgla w USA w roku 2018 wyniosło 688 mln ton. Rok później spadło o 13 proc., do 596 mln ton. Według prognoz na rok 2020 największa gospodarka świata będzie potrzebować tylko 517 mln ton czarnego paliwa. W Stanach Zjednoczonych wyłączane są kolejne elektrownie węglowe i niewiele wskazuje na to, by proces ten miał być zahamowany.

Przeczytaj też: To koniec górnictwa, jakie znamy. Kryzysu nie da się zasypać pieniędzmi

Za spadek popytu na węgiel nie odpowiadają czynniki polityczne, ale ekonomiczne: temu paliwu coraz trudniej konkurować z gazem ziemnym ze złóż łupkowych, ale też z odnawialnymi źródłami energii, czyli słońcem oraz wiatrem. O ile po roku 1954, gdy zużycie węgla spadło o 14 proc., nastąpiło mocne odbicie paliwa, o tyle teraz taki scenariusz wydaje się wręcz nierealny, ponieważ rośnie presja na odchodzenie od tego źródła energii. Kolejne banki oraz instytucje nie chcą być kojarzone z brudnymi inwestycjami.

Sprawa jest tym bardziej ciekawa, że w USA odbędą się w tym roku wybory prezydenckie. A warto pamiętać, że węgiel był bardzo istotnym tematem poprzedniej kampanii. Podczas gdy kandydatka Partii Demokratycznej, Hillary Clinton, deklarowała odchodzenie od tego surowca, jej oponent, Donald Trump, obiecywał ratowanie sektora. Ta retoryka mogła mieć wpływ na jego zwycięstwo. W obliczu przywołanych danych trudno będzie mu jednak posługiwać się podobnymi hasłami w walce o reelekcję.

Przeczytaj też: Centralny magazyn węgla sposobem na rozładowanie węglowej górki

Jak widać, w USA zaklinanie rzeczywistości nie zdało egzaminu, a odchodzenie od węgla jest nie tyle pomysłem nawiedzonych ekologów, co wynikiem działania mechanizmów wolnorynkowych. Mechanizmów, które coraz mocniej dają o sobie znać także w Polsce, o czym pisaliśmy już w green-news.pl w tekstach Stan przedzawałowy na krajowym rynku węgla czy Polski węgiel bliski samozapłonu.

Źródło: Bloomberg