Trwa bój o to, jak rozliczać przychody producentów zielonej energii. Zdaniem Ministerstwa Klimatu wytwórcy wykorzystali lukę w przepisach, by unikać dokładania się do funduszu, z którego pochodzą środki na zamrożenie cen prądu w kraju. Branża OZE twierdzi natomiast, że to kolejny, nieuzasadniony cios w sektor
Życie producenta odnawialnej energii w Polsce nie należy do najłatwiejszych. Dopiero co zakończyła się kilkuletnia flauta w energetyce wiatrowej spowodowana zasadą 10H, a deweloperzy projektów fotowoltaicznych obawiają się nowych utrudnień związanych z przepisami dotyczącymi gospodarki przestrzennej. Jednak na pierwszy plan długiej listy problemów branży OZE wysuwa się w ostatnim czasie projekt nowelizacji ustawy Prawo energetyczne i innych ustaw o numerze UC74.
Po tym, jak ten ogromny projekt został zatwierdzony przez rząd, prace nad nim rozpoczęła sejmowa komisja energii. Dokument – razem z opiniami z branży i innymi załącznikami – liczy ponad 1700 stron. O niektórych jego założeniach już pisaliśmy. Już po tym, jak projekt trafił do Sejmu, rząd dorzucił jeszcze w ostatniej chwili autopoprawkę (również obszerną). I właśnie ta poprawka budzi najwięcej wątpliwości i obaw sektora OZE. Zmiany w projekcie zostały wprowadzone już po oficjalnych konsultacjach, tymczasem dużo zmieniają z punktu widzenia producentów zielonej energii.
Przeczytaj też: Hybrydowe instalacje OZE odciążą sieć? Najnowszy raport
Rząd – a właściwie Ministerstwo Klimatu i Środowiska – chce sięgnąć po dodatkowe pieniądze od wytwórców OZE i przeznaczyć je na rekompensaty dla sprzedawców energii, którzy w 2023 roku sprzedają np. osobom fizycznym prąd po zaniżonych stawkach (tak działa mechanizm mrożenia cen prądu). Dopłaty finansuje Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny – pieniądze wpłacają do niego producenci i spółki obrotu energią, a odbierają je sprzedawcy energii elektrycznej w ramach wyrównania za sprzedaż prądu poniżej ceny rynkowej.
W projekcie znalazł się zapis, który wskazuje, że odpis na Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny będzie wyliczany także na podstawie przychodów ze sprzedaży tzw. gwarancji pochodzenia (potwierdzają one, że energia jest z OZE) czy kontraktów PPA. Dla wytwórców OZE to ważne źródła dochodu, zapewniające finansowanie i środki na kolejne inwestycje. Wytwórcy twierdzą, że będą stratni na tym rozwiązaniu. Zresztą nie tylko oni. Stracić może także przemysł. Suchej nitki na pomyśle nie zostawiają największe organizacje tej branży, jak np. Polskie Stowarzyszenie Fotowoltaiki, Stowarzyszenie Energetyki Odnawialnej czy Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej.
Branża bije na alarm, że w takiej sytuacji wielu wytwórców przestanie występować o gwarancje pochodzenia, bo będą na nich tracić. Wszystko dlatego, że odpis będzie liczony od przychodu z tytułu sprzedaży gwarancji i wyniesie aż 97 proc. przychodu. Dobrze obrazuje to przykład podawany przez Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu (FOOEiG). „Sprzedawca energii elektrycznej, który nabył od wytwórcy energii z OZE gwarancje pochodzenia za 10 zł/MWh, a zobowiązał się je sprzedać odbiorcy energochłonnemu za 12 zł/MWh będzie zobligowany do przekazania odpisu w wysokości 11,64 zł/MWh. Na każdej gwarancji pochodzenia będzie zatem stratny 9,64 zł/MWh” – wskazuje FOOEiG.
Dlaczego dla przemysłu zielone gwarancje są ważne? Kupowanie ich to dla firm jedna z metod wykazywania, że korzystają z zielonej energii elektrycznej (wytworzonej np. przez OZE). Mając w ręku podobne zaświadczenie, mogą rywalizować na zagranicznych rynkach, patrzących na kwestie ESG, klimatu etc. Brak gwarancji w kraju może skończyć się tym, że przemysł kupować je będzie poza Polską, a to wygeneruje jeszcze większe koszty. PSEW w opinii na ten temat stwierdza dobitnie: „Rząd zabija polski eksport poprzez blokadę gwarancji pochodzenia”.
Autopoprawka wpływa również na przychody z umów PPA (Power Purchase Agreements). W ich przypadku zmieniony zostanie sposób obliczania wysokości odpisu. – Autopoprawka ta naraża wytwórców, którzy podpisali umowy PPA, na utratę przychodów i traktowanie tych kontraktów w sposób gorszy niż pozostałych kontraktów rynkowych – ocenia Szymon Kowalski, wiceprezes fundacji RE-Source Poland Hub.
Podobnego zdania jest SEO: „W ocenie Stowarzyszenia nie znajduje uzasadnienia konieczność przekazywania na odpis na Fundusz przychodów z instrumentów finansowych, w przypadku, gdy sumarycznie uzyskiwany przez wytwórcę dochód nie przekracza poziomu limitu ceny”.
Przeczytaj też: IEO: Nigdzie na świecie nie instalowano jednego dnia tyle fotowoltaiki, co w Polsce
W trakcie pierwszego spotkania komisji energii w sprawie projektu przedstawiciele branży przekazali te wątpliwości. Wiceministerka klimatu Anna Trzeciakowska-Łukaszewska tłumaczyła wówczas, że intencją rządu nie jest uderzenie w wytwórców OZE, a ujednolicenie i uszczelnienie przepisów.
Zasugerowała przy tym, że producenci energii na różne sposoby obchodzą dotychczas wprowadzone zasady, by nie dokładać się do obniżki cen prądu dla ostatecznych odbiorców. – Na rynku OZE bardzo gwałtownie zaczęły spadać ceny energii, a rosnąć ceny uprawnień, które nie zostały objęte odpisem. Przychody zostały przeniesione z ograniczonej odpisem ceny energii na nieograniczone odpisem świadectwa pochodzenia, a ich cena gwałtownie rosła – powiedziała. Dodała przy tym, że branża przewidywała koniec umów PPA już wielokrotnie, a nic takiego nie nastąpiło.
W całej tej układance jest jeszcze jeden wątek, który dotychczas nie został poruszony, bo dotyczy spółek Skarbu Państwa z branży energetycznej. Jeżeli przepisy wejdą w życie, to największe firmy obrotu energią i jej producenci będą mieć problem. Tauron, PGE, Enea czy Energa niedługo mają oddać swoje węglowe aktywa do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (która już powinna powstawać). Zostaną z zielonymi źródłami w portfelu i zamiast ruszyć z marszu z inwestycjami w OZE oraz skorzystać na tym, że pozbyły się węglowego problemu, będą głowić się, jak ułożyć biznes na nowo w zmienionych realiach. I tak będzie przynajmniej do czasu, gdy obowiązywać będą maksymalne ceny energii.