Za ten „awans” nie odpowiada, jak mogłoby się wydawać, wysoki popyt, lecz tąpnięcie na rynku ropy naftowej
Od kilku tygodni widać wyraźne spadki cen rop naftowej. Wywołały je pandemia koronawirusa oraz wojna cenowa między jednymi z głównych dostawców tego surowca, Rosją i Arabią Saudyjską. Chociaż ta sytuacja może cieszyć kierowców, to należy się liczyć także z negatywnymi konsekwencjami kryzysu. Dzisiaj trudno je wszystkie przewidzieć. Wśród widocznych już zmian z pewnością warto zwrócić na zawirowania na rynku węgla.
Przeczytaj też: Polski węgiel bliski samozapłonu
Spadek cen ropy sprawił, że węgiel stał się najdroższym paliwem kopalnym świata. Tak przynajmniej wynika z wyliczeń analityków Bloomberga. Agencja donosi, że kilka dni temu australijski węgiel Newcastle notowano na zamknięciu na ICE Futures Europe po 66,85 dolarów za tonę. Ekwiwalent w ropie wynosiłby 27,36 dolarów. Tymczasem kurs ropy Brent na rynku terminowym wynosił w tym czasie 26,98 dolarów za baryłkę.
To ciekawa sytuacja, jeśli weźmie się pod uwagę, że jeszcze niedawno było to najtańsze paliwo, wykorzystywane głównie w Azji (największym konsumentem węgla od lat pozostają Chiny). Trzeba jednak mieć na uwadze, że wysoka cena nie wynika z rosnącego popytu – w USA i Europie zapotrzebowanie na ten surowiec spada m.in. ze względu na taniejący prąd z odnawialnych źródeł energii. Tan „awans” węgla jest zatem raczej chwilowym zjawiskiem.
Wysoka cena nie sprawi, że kraje wykorzystujące ten surowiec zaczną z niego jeszcze szybciej rezygnować. Tego procesu nie da się jednak powstrzymać. Nie zmienią tego ani deklaracje polityków, ani tym bardziej zaklinanie rzeczywistości, które serwują nam od lat przedstawiciele branży w tym górnicze związki zawodowe. Niedawno mogliście przeczytać w serwisie green-news.pl, że polski węgiel i tak upadnie. Pozostaje mieć nadzieję, że nie pociągnie za sobą także rodzimej energetyki.