Przed nami kolejne negocjacje w sprawie ratowania klimatu. Do ustalenia jest wiele szczegółów, co sprawia, że spektakularnych wyników raczej nie będzie
W poniedziałek, 2 grudnia 2019 r. rozpoczyna się światowa konferencja klimatyczna w Madrycie. Jeszcze miesiąc temu zakładano, że odbędzie się w stolicy Chile, Santiago. Wcześniej szczyt organizować miała Brazylia, ale się wycofała. W całej historii światowych negocjacji klimatycznych takich perypetii jeszcze nie było. Duży respekt zdobyli więc Hiszpanie, którzy na ostatnią chwilę zdecydowali się ratować szczyt, organizując go u siebie. W wydarzeniu, które potrwa do 13 grudnia, wezmą udział delegacje 196 krajów, łącznie ponad 20 tys. osób.
Przygotowania upływają pod hasłem potrzeby pilnych działań. – Chcąc przeciwdziałać zmianom klimatycznym, potrzebujemy natychmiastowych i głębokich zmian w tym jak prowadzimy biznes, wytwarzamy energię, budujemy miasta, jak się poruszamy i zaspokajamy potrzeby żywnościowe świata. Jeśli nie zmienimy swojego stylu życia, sami sobie zagrażamy – grzmiał dzień przed szczytem sekretarz generalny ONZ António Guterres. Na zakończenie konferencji dla młodzieży wspomniał o dość mrocznej przyszłości, jaka może czekać ludzkość.
Przypomniał, że za obecny stan klimatu odpowiedzialni są ludzie, szczególnie ze względu na eksploatację paliw kopalnych, które są źródłem większości emisji gazów cieplarnianych. – Od dziesięcioleci rodzaj ludzki prowadzi wojnę z planetą, a planeta oddaje cios za cios. Musimy zakończyć naszą wojnę z naturą – apelował.
Przeczytaj też: List zaprzeczających zmianom klimatu to ściema
Czego konkretnie można spodziewać się po ruszającym właśnie szczycie? Podczas ubiegłorocznego COP24 w Katowicach, pod polską prezydencją, której szefował obecny minister klimatu Michał Kurtyka, udało się przyjąć tzw. „Katowice rulebook”. To zestaw wytycznych do wdrażania porozumienia paryskiego (zakłada ono, że państwa świata będą dążyć do wyhamowania tempa wzrostu globalnych temperatur o więcej niż 2 st. C, radykalnie redukując emisję gazów cieplarnianych). Kolejnym krokiem musi być uzupełnienie zasad przyjętych rok temu. Głównym punktem będzie przyjęcie reguł funkcjonowania międzynarodowego rynku handlu emisjami.
Negocjatorzy muszą też zdecydować, w jak długich okresach poszczególne państwa mają wdrażać swoje zobowiązania na rzecz klimatu (ang: nationally determined contributions). Część krajów złożyła deklaracje pięcio-, niektóre dziesięcioletnie. Kierunek rozmów jest taki, by od 2031 roku wszyscy rozliczali się ze swoich zobowiązań co pięć lat, zgodnie z pięcioletnim cyklem wzmacniania celów, który wpisano do porozumienia paryskiego.
Kolejną istotną kwestią na COP25 będzie przegląd Warszawskiego Międzynarodowego Mechanizmu Strat i Szkód (WIM) utworzonego w 2013 roku w odpowiedzi na rosnące potrzeby radzenia sobie ze skutkami zmiany klimatu, szczególnie w krajach rozwijających się, najbardziej narażonych, a jedocześnie niemających narzędzi do radzenia sobie z katastrofami. Strony mają ocenić skuteczność mechanizmu, wyciągnąć wnioski i wypracować rekomendacje zmian w jego funkcjonowaniu oraz długoterminowej wizji jego rozwoju.
Przeczytaj też: Parlament Europejski ogłasza klimatyczny stan wyjątkowy
Cieniem na negocjacjach kładzie się to, że Donald Trump spełnił zapowiedzi o wycofaniu USA z porozumienia paryskiego. Procedura wychodzenia z porozumienia trwa rok, zatem Stany Zjednoczone przestaną być jego stroną 4 listopada 2020 r. To dzień po wyborach prezydenckich w USA i tydzień przed kolejnym szczytem klimatycznym COP26, który odbędzie się w Glasgow w Wielkiej Brytanii. Jednocześnie USA to drugi największy na świecie po Chinach emitent dwutlenku węgla. Trump neguje jednak istnienie globalnego ocieplenia i uważa, że wywiązanie się z założeń porozumienia paryskiego oznaczałoby katastrofę gospodarczą dla kraju.