Transformacja energetyczna nie ruszy z kopyta tylko dlatego, że inaczej obsadzono stanowiska w rządzie
Jutro, 12 listopada, na pierwszym posiedzeniu nowego Sejmu, dotychczasowy rząd powinien podać się do dymisji. Dwa tygodnie później zaprzysiężona zostanie nowa ekipa, w której premierem ponownie będzie Mateusz Morawiecki.
Na razie wiadomo tyle, że największe w stosunku do poprzedniego składu rządu zmiany wprowadzono w obszarze energii, środowiska i klimatu. W skrócie wygląda to tak: utworzone w 2016 r. Ministerstwo Energii znika. Nadzór nad spółkami energetycznymi przejmuje nowo tworzone Ministerstwo Zasobów Narodowych. Z kolei Ministerstwo Środowiska zostanie podzielone. Kwestie klimatu, jakości powietrza i gospodarki odpadami zostaną przekazane do nowego resortu klimatu. Jednostka pozostająca po Ministerstwie Środowiska zajmie się Lasami Państwowymi, geologią, łowiectwem, parkami narodowymi i edukacją w zakresie ochrony środowiska. Dodatkowo Jadwiga Emilewicz, która w dotychczasowym rządzie była „dobrym duchem” energetyki prosumenckiej, pokieruje ministerstwem rozwoju, do którego przeniesiony zostanie dział „budownictwo”.
Przeczytaj też: Do 2030 r. ma rządzić węgiel. Tak chce odchodzący minister
Niektórzy zareagowali na te roszady dość entuzjastycznie, przewidując, że Polska zacznie się teraz szybko „zazieleniać” i nadchodzi czas „zielonego konserwatyzmu”. Zachowajmy jednak zdrowy sceptycyzm. Z góry wiadomo było, że wszelkie zmiany w składzie nowego rządu będą wynikać nie z jakichś górnolotnych dążeń, a raczej ze zmian w układzie sił, jakie nastąpiły wewnątrz PiS po wyborach. Niektórzy określają to dość prosto, jako podział łupów.
Po drugie – trochę nie chce się wierzyć, że partia, której główni politycy przez poprzednie cztery lata wypowiadali się przeciwko walce ze zmianami klimatu, nagle z dnia na dzień miałaby zacząć działać w odwrotnym kierunku.
Ale jeśli po czterech latach rządów w końcu przyszedł czas na klimatyczną refleksję – tym lepiej.
Ministrem klimatu będzie doświadczony już w bojach Michał Kurtyka. Wcześniej był już wiceministrem energii, środowiska i jeszcze przez trzy tygodnie pozostaje prezydentem światowej konferencji klimatycznej COP 24. Jego kandydatura to dobry wybór, ale resort klimatu, żeby skutecznie działać, musi dostać do tego odpowiednie narzędzia. I z tym może być problem.
Transformacja energetyczna nie ruszy z kopyta tylko dlatego, że inaczej obsadzono stanowiska w rządzie. Potrzeba po pierwsze nowej strategii, po drugie trzeba ją zacząć realizować. Minister energii Krzysztof Tchórzewski żegnając się z rządem zostawia do dalszych prac projekt polityki energetycznej państwa, która nie jest zgodna ani z celami UE na 2030 rok, ani nie zwiastuje osiągnięcia celu neutralności klimatycznej do 2050 roku.
Przeczytaj też: Jest gotowy projekt ustawy dla morskich farm wiatrowych
Najbliższe miesiące będą w Brukseli czasem intensywnych rozmów o nowej unijnej polityce klimatycznej na kolejne dekady, a jednocześnie o podziale środków z perspektywy budżetowej UE na lata 2021-2028. Świetnie, że PiS doborem kadr do nowego rządu sygnalizuje gotowość do „zielonego zwrotu”. Teraz pozostaje czekać na postawienie kropki nad „i” i ruszenie z transformacją gospodarki w kierunku zielonych technologii, od których nie ma odwrotu, jeśli myśli się o energetyce w sposób racjonalny i pragmatyczny. Nowy model rynków energii opierać musi się na rozproszonych, bez- i niskoemisyjnych technologiach. Węgiel to gatunek na wymarciu.
Miarą tego, na ile serio nowy rząd podchodzi do tych wyzwań, będą nazwiska wiceministrów w nowym rządzie, szczegółowy podział kompetencji między resortami oraz nazwiska nowych prezesów w państwowych spółkach. Bez zmian kadrowych też się przecież nie obejdzie.