Do Kalifornii wróciły pożary, choć nie tak destrukcyjne jak te z początku stycznia. Natomiast nie ma wątpliwości, że ostatnie lata są rekordowe pod względem skali zniszczeń. Winni są przede wszystkim ludzie, a nie znany od stuleci „diabelski wiatr”
W Kalifornii powtarzające się, sezonowe pożary to nic nowego. Mieszkańcy tego stanu na zachodnim wybrzeżu USA borykają się z nimi od zawsze, chociaż nie zimą. W dodatku po pierwszej najbardziej destrukcyjnej serii pożarów z początku roku, nadeszła druga. Szczęśliwie dla regionu – z o wiele mniejszym potencjałem.
Przeczytaj też: W 2024 roku przekroczyliśmy niebezpieczną barierę
Dlaczego w tym stanie tak często dochodzi do tragedii? Winne jest jego położenie, a więc w skrócie – geografia. Natomiast na rosnącą regularność trudnych do powstrzymania pożóg wpływ ma człowiek i to podwójnie. Kalifornijskie pożary napędza zmiana klimatu, wywołana w największym stopniu przez człowieka. Nikt też nie uczy się na błędach: zezwolenia na budowę wydawane są w tych miejscach, które w przeszłości strawił ogień. Trochę jak w Polsce na Dolnym Śląsku, gdzie po powodzi tysiąclecia i tak można trafić na budownictwo mieszkalne na terenach zalewowych.
Mieszkańcy i mieszkanki Kalifornii dobrze znają to, co spotyka też górali na Podhalu. Chodzi o fen – suchy i ciepły wiatr, który wieje z gór ku dolinom. U nas znamy go jako halny, tam nosi nazwę Santa Ana (św. Anna). Wieje z gór Sierra Nevada ku Pacyfikowi. Nie byłoby go natomiast, gdyby nie wyż nad Wielkimi Równinami w centralnej części Ameryki Północnej. Santa Ana wieje najczęściej jesienią i zimą, dostarczając idealnych warunków do rozprzestrzeniania się ognia. Nie bez powodu ten suchy i silny wiatr (potrafi osiągać 150 km/h, to w zasadzie moc huraganu) jest nazywany „diabelskim”.
Długotrwała susza w Kalifornii w połączeniu z Santa Ana to mieszanka wybuchowa, bo raz zaprószony ogień trudno okiełznać. Właśnie ten miks sprawił, że docierały do nas obrazki niemal apokaliptyczne, znane nam jako pożary Palisades i Eaton. Choć jeszcze trwa liczenie strat i ich zasięgu, to pod względem terenu pochłoniętego przez żywioł nie będą to największe pożary w historii Kalifornii.
Największy – August Complex z sierpnia 2020 roku – sięgnął ponad miliona akrów, czyli niemal 4200 km². To tak jakby nagle 45 proc. województwa opolskiego stanęło w płomieniach i obróciło się w popiół. Zestawienie 20 najbardziej rozległych obszarowo pożarów w tym stanie znajduje się poniżej.
Uwagę zwraca jedna rzecz: zaledwie jeden z 20 największych obszarowo pożarów wydarzył się w XX w. i stało się to w 1932 r. Do wszystkich innych doszło w XXI w.
Równie dramatycznie przedstawia się statystyka dotycząca skali zniszczeń budynków, nie tylko mieszkalnych. Pod tym względem żadna z kalifornijskich pożóg nie może się równać z pożarem Camp z listopada 2018 roku. Pochłonął on 18,8 tys. różnych budowli. Był to także najtragiczniejszy pożar w historii Kalifornii, zginęło w nim 85 osób. W tegorocznych pożarach zginęło blisko 30 – 17 przez Eaton, 11 przez Palisades. Obydwa z 2025 roku, trwające jednocześnie, pod względem destrukcji, niewiele ustępują pożarowi Camp. Wciąż trwa liczenie strat, ale już wiadomo, że z powierzchni ziemi zniknęło ponad 16 tys. budynków. Ponownie: najbardziej dotkliwe pożary przypadały na wiek XXI, co pokazuje poniższa tabela.
To, że w ostatnich trzech dziesięcioleciach powtarzają się te same dramaty, nie jest przypadkowe. Jak wskazano w jednym z naukowych opracowań, w Kalifornii nie są wyciągane wnioski. Niemal 60 proc. budynków, które strawił ogień, jest odbudowywanych w tych samych miejscach i to w okresie od 3 do 6 lat.
W innej pracy zauważono, że 3/4 spalonych budowli stało na terenach niezurbanizowanych, nazywanych WUI (skrót od wildland-urban-interface, obszarna granicy między dziką przyrodą a terenami miejskimi). Efekt był taki, że np. w latach 2000–2013 w Kalifornii spłonęło więcej budynków niż w reszcie kontynentalnych stanów razem wziętych.
Powtarzające się pożary doprowadziły do tego, że nie ma chętnych, aby ubezpieczać nieruchomości. Firmy przestały oferować takie zabezpieczenia, ponieważ z roku na rok przybywało pożarów, a domy powstawały na miejscu tych, które wcześniej zniszczył ten sam żywioł. Głośno było o sieci State Farm Insurance, która nie tylko nie przyjmuje od 2023 r. nowych wniosków o ubezpieczenie domów w Kalifornii. Nie odnawia też dziesiątek tysięcy polis w tym stanie, w konkretnych lokalizacjach, uznanych za najbardziej ryzykowne.
Przeczytaj też: Precedensowy wyrok w Szwajcarii. Chodzi o emisje
Kalifornia, najbogatszy stan USA (gdyby była państwem, zawsze znajdowałaby się w pierwszej 10. o najwyższym PKB), staje się przykładem na to, że działania na rzecz klimatu mają sens. Badacze wskazują jasno: zmieniające się warunki klimatyczne tylko napędzają powracające pożary i utrudniają ich opanowanie. „Od 1950 roku obszar spalony przez pożary w Kalifornii każdego roku wzrasta, ponieważ temperatury wiosną i latem wzrosły, a wiosenne roztopy wystąpiły wcześniej” – dowodzi stanowa agencja California Air Resources Board.
To, że schemat dotyka tego stanu, nie oznacza, że na nim się skończy. W ciągu ostatnich 20 lat taki sam trend zaobserwował World Resources Institute. Jest to zamknięte, samonapędzające się koło. Rosnące emisje gazów cieplarnianych przyczyniają się do wzrostu ciepła (2024 rok też był rekordowy, więcej na ten temat w tekście z początku stycznia) oraz suszy. W takich warunkach łatwiej o to, by drzewa, lasy zajęły się ogniem – czy to przypadkowo, czy w wyniku celowego podpalenia itd. Długotrwała susza utrudnia dostęp do wody, za to jest idealna dla rozprzestrzeniania się ognia. W dodatku z każdym spalonym kilometrze kwadratowym lasu do atmosfery uwalniane są kolejne gazy cieplarniane. W taki sposób koło się domyka.
Przeczytaj też: Globalne ocieplenie uderzy w jakość i ceny piwa
Niewiele wskazuje na to, aby sytuacja miała się poprawić. Choćby dlatego, że pożary o takiej sile nie zdarzały się dotąd w środku kalifornijskiej zimy, w styczniu. Dotychczas największy żywioł nadchodził latem. Najwidoczniej tak wyglądać będzie „nowa normalność” na zachodnim wybrzeżu. Normalność, która będzie słono kosztować. Tegoroczne pożary według „Los Angeles Times” mogły kosztować już 250 mld dolarów. A jeszcze nie skończył się pierwszy miesiąc roku.
Fot. CAL FIRE TV / YouTube / kadr z nagrania