Kiedyś miliarderowi przeszkadzały wiatraki w okolicy pola golfowego, którego jest właścicielem
Donald Trump uwielbia szokować, a jako prezydent-elekt może pozwolić sobie na coraz więcej. Szerokim echem odbiły się jego wypowiedzi z konferencji w Mar-a-Lago. Wracający do władzy w Stanach Zjednoczonych polityk-miliarder zadeklarował ni mniej, ni więcej, tylko że Grenlandia (terytorium zależne Danii) powinna być częścią USA. Nie uzasadnił, co prawda, jak chce wymusić na innym członku NATO oddanie swojego terytorium, ale komunikacyjna bomba wybuchła i w mediach opublikowano na ten temat tysiące, jeśli nie miliony, depesz i tekstów.
Równie dosadnie, nie pierwszy raz w historii, Trump wypowiadał się o energetyce wiatrowej. Wiatraki jego zdaniem „zaśmiecają” kraj, bo po tym, jak kończy się ich cykl życia, stają się w zasadzie śmieciami. Chodziło mu pewnie o to, że przez lata rzeczywiście nie było wiadomo, co zrobić ze zużytymi łopatami turbin wiatrowych. Jednak z roku na rok przybywa rozwiązań. Producenci korzystają też z nowych technologii, aby łopaty nadawały się do recyklingu.
Według prezydenta elekta energia elektryczna wytwarzana przez turbiny wiatrowe jest droższa niż ta produkowana dzięki spalaniu „czystego gazu naturalnego”. Dalej wyliczał: bez subsydiów wiatraki miałyby się nie opłacać nikomu w USA, są drogie, trudne do skonstruowania i mają... przeszkadzać wielorybom.
Przeczytaj też: Chiny dominują w zielonych technologiach, produkują więcej niż potrzebują
Wątek wielorybi należy wyjaśnić. W Stanach Zjednoczonych co jakiś czas powracają doniesienia, jakoby morskie farmy wiatrowe przyczyniały się do wybijania wielorybów. Było to wielokrotnie dementowane, nie zostało w żaden sposób potwierdzone. Jednak Trump sięga po tę nieprawdę stosunkowo często, bo i w trakcie kampanii zdarzało mu się o tym wspominać.
– Spróbujemy wprowadzić taką politykę, dzięki której nie będą budowane żadne wiatraki – zapewnił na konferencji Trump.
Przyszłemu prezydentowi USA raczej nie uda się dotrzymać tej obietnicy. Choć podczas swojej pierwszej prezydentury, a nawet przed nią, złorzeczył na turbiny wiatrowe (na lądzie i na morzu) – na nic się to nie zdało. Teraz może mało kto pamięta, ale Trump kilkanaście lat temu próbował nawet sądzić się ze szkockim rządem przez wiatraki. Nie podobało mu się, że w pobliżu należącego do niego pola golfowego i kompleksu ma powstać morska farma wiatrowa. Miała psuć widoki na Morze Północne. Ostatecznie nic nie wskórał, a w 2013 roku rząd Szkocji pozwolił na budowę farmy. Później Trump jeszcze się sądził, ale przegrał ostatecznie pod koniec 2015 roku.
Farma jest znana obserwatorom sektora: to eksperymentalna morska elektrownia – European Offshore Wind Deployment Centre, znana jako Aberdeen Bay Offshore Wind Farm. Pisaliśmy kiedyś o tym, jakie badania są tam prowadzone.
Przeczytaj też: Energetyka wiatrowa z nowymi, globalnymi rekordami
W trakcie prezydentury Trump potrafił przekonywać, że wiatraki przyczyniają się do wzrostu zachorowań na nowotwory, masowo wybijają ptaki czy obniżają wartość nieruchomości. To niemal stała lista niczym niepotwierdzonych zarzutów, które powtarzał.
Pomimo osobistej niechęci Trumpa wobec energetyki wiatrowej, podczas jego pierwszej kadencji wiatraki powstawały jak grzyby po deszczu. Moc zainstalowana w energetyce wiatrowej w USA wzrosła z 82 GW (2016 r.) do ponad 122 GW (na koniec 2020 r.).
Trudno nie odnieść wrażenia, że to po prostu stały element repertuaru polityka. I za kilka dni wszyscy o tym zapomnimy. Oby i podobny los spotkał zapowiedzi interwencji wobec Grenlandii.
Fot. Grafika wygenerowana przez Grok