Oczekiwany od miesięcy niemiecki plan nie jest może przełomowy, jednak można w nim znaleźć kilka propozycji mogących stanowić przykład dla innych krajów
Zagraniczne, w tym niemieckie media ze sporym rozczarowaniem piszą o tym, co 20 września zaproponował rząd Angeli Merkel. Istniały szanse, by Niemcy ustanowili własny cel redukcji emisji, który mógłby stać się poziomem odniesienia dla innych krajów UE mających problem z ustalaniem własnych ambitnych celów klimatycznych – jak np. Polska.
W UE rozpoczynają się poważne rozmowy o tym, jak w 2050 roku osiągnąć neutralność klimatyczną, dlatego pisałam w ostatnich dniach, że niemieckie propozycje mogą ustawić całą unijną dyskusję o klimacie.
Przeczytaj też: PAN murem za młodzieżą w sprawie klimatu
Ostatecznie jednak Niemcy nie postawiły się w pozycji, która pozwalałaby im inspirować inne kraje do zwiększonych wysiłków. Wystarczy spojrzeć na nowe propozycje. Wyraźnie widać, że niemiecka koalicja rządząca dążąc przez miesiące do kompromisu musiała złagodzić szereg postulatów. Tak zwanemu „gabinetowi klimatycznemu” Angeli Merkel udało się jednak przyjąć strategiczny dokument, w którym nakreślono pomysły polityczne dotyczące osiągnięcia celów klimatycznych do 2030 roku.
Oto jego główne założenia:
Przeczytaj też: Rząd zaostrzy przepisy o smogu
Organizacje klimatyczne określiły cały plan jako dość rozczarowujący, ponieważ ceny niemieckich uprawnień do emisji CO2 ustalono na relatywnie niskim poziomie. Z drugiej strony organizacje przemysłowe regularnie apelują, by nie nakładać nowych kosztów na firmy, bo osłabi to i tak zwalniającą już gospodarkę. Jedno jest jasne, że z celami na 2050 r. niemiecki rząd na razie w ogóle postanowił się nie mierzyć.