Wsiedliśmy do wehikułu czasu. Problem, z którym rząd zapowiedział walkę w 2018 roku, znowu stał się tematem numer jeden w Polsce. Pożar magazynu w Zielonej Górze pokazuje jednak, że choć pewne kroki podjęto, to nadal jest mnóstwo do zrobienia
W niedzielę wieczorem zakończyła się akcja gaśnicza na terenie składowiska odpadów niebezpiecznych w Przylepie (część Zielonej Góry). Pożar wybuchł w sobotę 22 lipca. W magazynach znajdowało się około 5 tys. metrów sześciennych chemikaliów, które gromadzono tam w latach 2012-2014.
Jak zapewniają lokalne władze – w tym prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki – oraz rząd, pomimo pożaru nie doszło do skażenia powietrza w okolicy, a normy jakości nie zostały przekroczone – zagrożenia dla ludzi nie ma. To samo dotyczy wody, ponieważ w badanych próbkach nie odnotowano toksyn. Więcej szczegółowych informacji o potencjalnym wpływie zdarzenia na środowisko poznamy zapewne w najbliższych dniach, kluczowe będą ustalenia, czy doszło do skażenia gleby.
Przeczytaj też: Lepsza jakość powietrza w Polsce. Głównie dzięki pogodzie
O to, kto zawinił w Zielonej Górze, spierają się dziś rząd i lokalny samorząd, którego reprezentantami są przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej (za wyjątkiem Kubickiego, który jest powiązany z Bezpartyjnymi Samorządowcami). O spółce Awinion z Budzynia Wielkopolskiego, która składowała odpady, słuch zaginął, choć przez lata nakładano na nią kary. Metody firmy szerzej opisała poznańska „Gazeta Wyborcza”, bo jak się okazuje, środowiskową bombę Awinion zostawiła nie tylko w Zielonej Górze.
Sprawa jest skomplikowana, ponieważ zgodę na magazynowanie chemikaliów w Przylepie starostwo wydało, gdy gmina nie była jeszcze częścią Zielonej Góry. Po włączeniu jej w skład miasta problem spadł na magistrat i jak dotąd nie został rozwiązany.
Rząd utrzymuje, że to nieudolność samorządowców doprowadziła do zdarzeń z weekendu. Samorząd odbija piłeczkę, twierdząc, że wielokrotnie apelował o pomoc finansową, by zlikwidować składowisko. Kto ma rację? Prawda leży zapewne pośrodku i nieprędko ją poznamy.
Wydarzenia w Przylepie mają miejsce pięć lat po ogłoszeniu przez rząd walki z „mafiami śmieciowymi”. W 2018 roku przez kraj przetoczyła się seria pożarów składowisk śmieci. Zapowiedziano wówczas uszczelnienie przepisów związanych z importem odpadów, ich przewozem i gospodarowaniem nimi.
Rzeczywiście, pewne zmiany od tego czasu zaszły. Zarządzany przez Krajową Administrację Skarbową system SENT, służący do monitoringu transportu tzw. towarów wrażliwych, został rozszerzony m.in. o rozpuszczalniki i odpady. Zaostrzono także kary i wykroczenia przeciwko środowisku, powstały dodatkowe komórki przy Inspektoratach Ochrony Środowiska do walki z procederem.
Przeczytaj też: Za nami najgorętsze dni w historii
Skuteczność wszystkich tych działań w maju 2023 r. podsumowała jednak Najwyższa Izba Kontroli. Wnioski kontrolerów są jednoznaczne: nadal jest ogrom pracy do zrobienia w obszarze walki z nielegalnymi składowiskami. Chodzi przede wszystkim o obarczenie lokalnych władz obowiązkiem usuwania niebezpiecznych odpadów, co zapisano w przepisach z września 2019 r. Samorządy mają z własnych środków pokrywać koszty utylizacji, co przekracza ich możliwości.
W raporcie NIK wspomniano nawet o Zielonej Górze – miasto nie miało prawie 31 mln zł na rozwiązanie problemów ze składowiskiem. Z kolei w Sosnowcu koszt usunięcia odpadów oszacowano na 113 mln zł, a miasto bezskutecznie zwracało się do Ministerstwa Klimatu i Środowiska oraz rządowych instytucji o dofinansowanie. Więcej na ten temat można przeczytać w raporcie Izby: Gminy nie mają pieniędzy na usuwanie odpadów niebezpiecznych.
Fot. Anna Moskwa / Twitter