Partnerzy wspierający
KGHM Orlen Tauron
Prąd w Polsce potaniał, ale nie dzięki rządowym interwencjom. Zawdzięczamy to wiatrakom

Na giełdzie energii bywa ostatnio taniej. Zawdzięczamy to energetyce wiatrowej i mniejszemu zapotrzebowaniu na prąd. Nic nie wskazuje jednak na to, by władza planowała znieść przepisy, które blokują budowę nowych turbin

Gdy wszyscy odbiorcy w kraju zamartwiają się kolosalnymi podwyżkami cen prądu, które grożą nam już wkrótce, z pomocą przychodzi energetyka wiatrowa. W poniedziałek farmy wiatrowe pracowały z mocą ponad 6 gigawatów. Dzięki temu dostarczały wolny od emisji CO2 prąd, obniżając ceny energii na bieżącym rynku hurtowym. Przy tej okazji kolejny raz w Polsce pojawiła się dyskusja, czy potrzebujemy więcej farm wiatrowych, czy nie, i czy obniżają ceny prądu, czy wręcz odwrotnie.

W ostatnich dniach na Towarowej Giełdzie Energii obserwowaliśmy duże spadki cen. Jeszcze pod koniec września na RDN (rynku dnia następnego) za megawatogodzinę energii płacono ponad tysiąc złotych. W weekend cena spadła do 350 zł/MWh, a w poniedziałek do około 475 zł/MWh.

Przeczytaj też: Warszawa szuka oszczędności

Obniżkę odnotowała wiceministerka klimatu Anna Trzeciakowska, która podkreśliła na Twitterze, że energia elektryczna w Polsce była po tych spadkach najtańsza w Europie. Chodzi o prąd z dostawą na dzień następny, bo już kontrakty na przyszły rok spędzają sen z powiek samorządom i przemysłowi. Energię dostraczaną od stycznia 2023 r. rynek wycenia na 1800 zł/MWh.

„Nie zwalniamy tempa i pracujemy w MKiŚ, żeby ceny w Polsce były stabilnie niskie dla wszystkich, w tym w kontraktach terminowych na 2023 rok” – przekonywała Trzeciakowska.

Problem w tym, że wiceministerka ani słowem nie wspomniała, jak doszło do tych spadków cen. Nie mają one wiele wspólnego z ostatnimi działaniami rządu i kolejnymi zapowiedziami mrożenia cen prądu czy też ingerowania w rynek (np. zniesieniem obliga giełdowego, czyli obowiązku sprzedaży energii na rynku giełdowym). Niższe ceny „wykręciły” wiatraki, nie pierwszy zresztą raz. Gdy w polskim miksie energetycznym pojawia się więcej energii odnawialnej, także z fotowoltaiki, notowania na TGE dołują. Pisaliśmy we wrześniu, że gdy OZE zapewniały przez kilka godzin prawie połowę energii, hurtowe ceny prądu spadły. Większa generacja z wiatraków czy fotowoltaiki to też mniej emisji z krajowej energetyki.

Dlatego może dziwić stosunek obozu rządzącego do farm wiatrowych. Nie tak dawno opisywaliśmy, że projekt ustawy znoszący tzw. zasadę 10H utknął w Sejmie i posłowie oraz posłanki nieprędko się nim zajmą. Obowiązująca od 2016 roku zasada 10H wyhamowała rozwój onshore wind (energetyki wiatrowej na lądzie). Po wielu zwrotach akcji rząd w lipcu przyjął projekt mający zliberalizować przepisy dla inwestycji wiatrowych. Od tego czasu dokumentowi nie nadano nawet numeru druku. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że prace nad projektem blokują m.in. marszałkini sejmu Elżbieta Witek, a także obecna europosłanka PiS Anna Zalewska.

Przeczytaj też: Zwrot akcji i nadzwyczajne posiedzenie rządu ws. kryzysu energetycznego

„Uwolnienie” inwestycji w wiatraki w ocenie Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej i Instytutu Jagiellońskiego pozwoliłoby odciążyć wielu odbiorców. Z opracowania tych organizacji wynika, że podwojenie mocy w wiatrakach obniżyłoby ceny na rynku o prawie 230 zł za megawatogodzinę. Różnicę obliczano jednak dla cen z końca roku 2021, obecnie suma ta byłaby jeszcze wyższa. Wytwarzanie energii przez OZE nie jest obarczone kosztami emisji CO2 ani nie wymaga zapewnienia paliwa, w przypadku Polski głównie węgla. Zarówno uprawnienia CO2, jak i węgiel w ostatnich miesiącach drożały, podbijając ceny u producentów energii.

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies