Szantaż Kremla przyspieszył to, co i tak miało nastąpić. Wbrew rządowej narracji, nie można zapominać o problemach, które może wywołać brak rosyjskiego gazu
Wojna w Ukrainie, co było do przewidzenia, szybko przełożyła się na rynek energetyczny całej Unii Europejskiej. Embargo na węgiel z Rosji zacznie obowiązywać za parę miesięcy, ale cały czas trwają w Brukseli negocjacje, by zakazem importu objąć także gaz i ropę. Tyle tylko, że blokada importu gazu może wcale nie być potrzebna.
Moskwa sama zakręciła kurek z gazem Polsce, a także Bułgarii. Bezpośrednio uderza to w oba kraje, ale nie tylko w nie. Przez Polskę gaz trafiał też do Niemiec, choć mogą one sprowadzać błękitne paliwo również przez biegnący po dnie Bałtyku Nord Stream. Chodzi oczywiście o pierwszą nitkę tego gazociągu, bo druga po rosyjskiej agresji na Ukrainę, nie została uruchomiona.
Warto zaznaczyć: to nie Polska zrezygnowała z rosyjskiego gazu, tylko Kreml odciął dostawy. Trzeba to podkreślać, ponieważ niektórym politykom obozu władzy zdarza się opisywać bieżące wydarzenia jako ogromny sukces rządu. Oczywiście, Polska i tak szykowała się do rezygnacji z rosyjskiego gazu, ale to Moskwa postawiła kropkę nad „i”. Warszawa, jak szereg innych europejskich stolic, po prostu nie uległa szantażowi (Rosja chciała, by płacono jej za gaz w rublach lub bezpośrednio do Gazprombanku), a w odpowiedzi na to – i na kilka innych ruchów wymierzonych w Moskwę – odcięła część Europy od błękitnego paliwa.
Przeczytaj też: Dotychczasowe sankcje to za mało. Parlament Europejski chce embarga na ropę i gaz z Rosji
W związku z całym zamieszaniem warto w ogóle zacząć od krótkiego podsumowania, ponieważ w ostatnich dniach w przestrzeni publicznej pojawiły się różne wyliczenia na temat rynku gazu w kraju.
Według danych Eurostatu za 2021 rok w Polsce zużyliśmy 23,4 mld m3 gazu ziemnego. I to jest jedna z tych liczb, które są w miarę pewne, bo później zaczynają się schody. Wszystko dlatego, że wartości importu i eksportu dla gazu uwzględniają tranzyt paliwa do Niemiec. W 2021 roku Polska importowała blisko 39,3 mld m3 gazu, z czego:
Do tego należy doliczyć jeszcze import z Niemiec czy Czech. Samego LNG w 2021 roku było więc blisko 4 mld m3, gdy roczna możliwość regazyfikacyjna gazoportu w Świnoujściu wynosi 5 mld m3 (po rozbudowaniu w 2022 roku ma być to już 6,2 mld m3, a w 2024 – 8,3). Te dane z Eurostatu, zwłaszcza z kierunku wschodniego mogą robić wrażenie. Trzeba jednak pamiętać, że spora część gazu z Rosji trafia przez Polskę do Niemiec (w 2021 roku eksport w na Zachód to około 21 mld m3).
Z kolei samym gazociągiem jamalskim bezpośrednio do Polski sprowadzono w ubiegłym roku około 9,9 mld m3 tego paliwa. Dane Eurostatu są wyższe niż te zwykle omawiane, ale to m.in. dlatego, że uwzględniono w nich także LPG itp. Eurostat ma też problem z wykazaniem rewersów, bo import z Niemiec na pewno był wyższy, tylko po prostu zaliczono go do kierunku wschodniego. Dodatkowo to dane miesięczne, które mogą zostać skorygowane w ujęciu rocznym.
Nie podsumowano jeszcze I kwartału 2022 r., ale przez styczeń i luty z Rosji sprowadziliśmy prawie 1,2 mld m3 gazu. Zakładając, że marzec 2022 był taki sam jak ten w 2021 r., import można szacować na 1 mld m3. Przesył był jednak o wiele niższy, więc można założyć, że z Rosji po I kwartale do Polski trafiło więc maksymalnie 2 mld m3 gazu. Po co te wyliczenia? By pokazać, ile jeszcze tej gazowej „dziury” zostanie Polsce do zasypania w 2022 roku.
Przechodząc do sedna: jeśli potrzebujemy 23,4 mld m3 gazu rocznie, to w tym roku trzeba znaleźć brakujące 8 mld m3. Oczywiście, jeżeli spełni się scenariusz, że od Rosjan nic nie sprowadzimy w najbliższych miesiącach (wspomniane 2 mld m3 już i tak trafiło do kraju). Czy to możliwe? Wiele wskazuje na to, że tak. Analitycy PKO BP opisują, że ta luka będzie jeszcze niższa w trzech kwartałach tego roku i wyniesie około 6,2 mld m3.
W 2021 roku Polska m.in. tak realizowała swoje zapotrzebowanie na gaz spoza kierunku wschodniego:
Razem to już 10 mld m3, a to nie koniec, bo Polska ma kontraktować więcej LNG i w ostatnich latach postawiła na dywersyfikację źródeł dostaw gazu. Poczyniła kroki, by zintegrować system gazociągów z innymi krajami UE. W dodatku według stanu na koniec kwietnia polskie magazyny, zdolne do przechowywania 3,2 mld m3 gazu, są wypełnione w 76 proc.
Ta dywersyfikacja źródeł znacznie poprawi się lada moment. Na finiszu jest połączenie międzysystemowe ze Słowacją (5,7 mld m3 przepustowości). W maju otwarty zostanie kolejny interkonektor, tyle że z Litwą. Pozwoli to na sprowadzanie gazu, do 2 mld m3 rocznie, za pośrednictwem pływającego terminala FSRU w Kłajpedzie (PGNiG planuje zakup takiej jednostki w najbliższych latach). Z kolei w październiku 2022 roku uruchomiony zostanie Baltic Pipe, czyli gazociąg łączący Morze Północne, prowadzący przez Danię do Polski. Na początku jego przepustowość wyniesie 2 mld m3 gazu rocznie, ale już w 2023 roku osiągnie pełną funkcjonalność, czyli 10 mld m3, z czego około 8 mld ma przypaść Polsce. Reszta ma trafić m.in. do Czech.
„PGNiG może transportować tą drogą gaz z własnych złóż w Norwegii, ale prawdopodobnie podpisze też dodatkowe kontrakty na znaczące dostawy gazu ze skandynawskimi dostawcami. Spółka podpisała już kontrakt z duńską firmą Ørsted na dostawy 6,4 mld m3 gazu rocznie w latach 2023- 2028” – opisują analitycy PKO. W świetle zaplanowanych dostaw i rozbudowy infrastruktury decyzję Kremla o zakręceniu kurka można potraktować jak nieudany szantaż. To tak, jakby grozić mieszkańcowi bloku eksmisją, gdy ten i tak jest na końcu prac wykończeniowych nowego lokum.
Takich uspokajających głosów jest jeszcze więcej, także z kluczowych dla gazownictwa spółek. PGNiG, jak i operator gazowego systemu przesyłowego Gaz-System, w ostatnich dniach tonują nastroje i zgodnie podkreślają: gazu nie zabraknie. Jednak żeby nie było tak różowo – nie można wykluczyć problemów.
Przede wszystkim nie ma szczegółowych informacji o kontraktach zawartych m.in. przez PGNiG i o tym, jak zabezpieczone zostaną dostawy jesienią i zimą 2022 roku (przy założeniu, że kurek z gazem z Rosji pozostanie zakręcony). To kluczowy okres, bo zaczyna się wtedy sezon grzewczy. PGNiG podpisało co prawda dodatkowe, długoterminowe kontrakty na skroplony gaz, ale dotyczą dostaw realizowanych od 2023 roku. Wtedy do Polski ma trafiać tyle LNG, że po regazyfikacji będzie to 12 mld m3 gazu rocznie, co rozwiązałoby sprawę definitywnie.
Złudna jest też wiara w to, co od kilku dni opowiadają politycy. Powołują się najczęściej na techniczną przepustowość elementów systemu gazowego kraju (dlatego też tyle miejsca powyżej poświęciłem danym z 2021 roku). Techniczne możliwości przesyłu Baltic Pipe (pełna przepustowość), terminalu w Świnoujściu oraz połączeń z Litwą i Słowacją to razem 22,6 mld m3 rocznie. I właśnie na tych wyliczeniach opierają się hurraoptymistyczne zapowiedzi polityków.
Tymczasem wszystko to, co ma pozytywnie wpłynąć na bezpieczeństwo energetyczne kraju, dopiero ma nastąpić. To tylko techniczne dane przesyłowe będących na ukończeniu inwestycji. Ewentualny przestój na placach budów może ten optymistyczny harmonogram nadwerężyć. Nie można wykluczyć też problemów z samą infrastrukturą. Na niekorzyść Polski gra również ogólna sytuacja geopolityczna. Gazu poza Rosją szuka praktycznie cała Europa, więc o kontrakty nie będzie łatwo. Dochodzi jeszcze wątek czysto polityczny – UE może podzielić się na dwie strefy: płacących i niepłacących Rosji za gaz.
Co dadzą interkonektory ze Słowacją, gdy ta nie będzie miała czego dostarczać? Co w sytuacji, gdy Rosjanie zakręcą kurek z gazem także Niemcom? Takich pytań jednak w obozie władzy nikt nie zadaje. Jest jeszcze jedna sprawa – Jamałem przestało płynąć to paliwo, ale przecież rosyjski gaz może trafiać nadal do Polski. Tylko nie ze wschodu, a z zachodu, rewersem gazociągu jamalskiego.
Propaganda sukcesu ostatnich dni ma skutek odwrotny do zamierzonego – budzi więcej wątpliwości, aniżeli uspokaja. Zwłaszcza jeśli premier kraju w tak osobliwy sposób ogłasza zwycięstwo nad Moskwą. – Działanie Rosji pokazuje, jak skutecznie działamy na rzecz suwerennej Ukrainy. To pokazuje także, jak skutecznie potrafiliśmy zadziałać, aby obronić się przed szantażem gazowym ze strony Rosji – to słowa Mateusza Morawieckiego ze środy.
Także kalendarz ma ogromną rolę do odegrania w całej układance. Obecnie Polska ma za sobą okres grzewczy, więc spora część zużycia gazu zmaleje. Za około 1/3 zużycia odpowiadają gospodarstwa domowe, a za 10 proc. – elektrociepłownie. Reszta wykorzystywana jest głównie w przemyśle i energetyce. Tego gazu będzie potrzeba więc mniej wiosną i latem. Wiele wyjaśni się po pierwszej połowie roku, gdy pojawią się dane o tym, jak kraj jest przygotowany na przyszły sezon grzewczy.
W gorszej sytuacji są przemysł i energetyka. Nie są chronione taryfami tak jak odbiorcy końcowi (zostaną utrzymane do 2027 roku) i na pewno odczują wzrosty cen gazu, których należy się spodziewać w najbliższych miesiącach. To problem, który zupełnie się nie przebija w dyskursie ostatnich dni. Tak skupiono się na aspektach bezpieczeństwa energetycznego – to oczywiście nic złego – że zapomniano o jego kosztach. A bezpieczeństwo, szczególnie w tak niespokojnych czasach, nigdy tanie nie jest. Zwłaszcza że polski przemysł już w 2021 i na początku tego roku przekonał się, że będzie pierwszy, jeśli chodzi o dźwignięcie ciężaru tych kosztów. Wyższe ceny energii dla przemysłu to też wyższe ceny produktów, a jak wiadomo, z inflacją na razie sobie nie radzimy (według najnowszego odczytu GUS wynosi ona 12,3 proc.).
Rok 2023 jawi się w różowych barwach, bo wtedy oddana do użytku zostanie kluczowa infrastruktura gazowa, ale nie można wykluczyć, że przed jesienią może zrobić się na chwilę nerwowo. Zwłaszcza że na wykonawcach i tak już ciążyła presja. A jak się ktoś spieszy...
Nie można zapomnieć o jeszcze jednym. Nie warto traktować całej tej gazowej układanki jako czegoś pewnego, na lata. Przede wszystkim dlatego, że gaz nie powinien być stale obecny w polskim miksie energetycznym. Zmiana kierunku dostaw, choć słuszna z moralnego punktu widzenia (nie finansujemy Rosji), nie zmienia faktu, że gaz to emisyjne paliwo kopalne. Jego wydobycie i spalanie jest szkodliwe dla klimatu, więc lepiej od niego odchodzić.
Przeczytaj też: KE chce odciąć się od gazu z Rosji. Plan? „Przejdźmy na OZE z prędkością błyskawicy”
Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by w przyszłości źródła gazowe zastąpić tymi mniej lub zeroemisyjnymi. W ogrzewnictwie to paliwo można wypierać stosowaniem przede wszystkim pomp ciepła, a w codziennym użyciu – zastępowaniem kuchenek gazowych elektrycznymi. O tym, że obecna sytuacja to okazja nie tylko do „derusyfikacji” węglowodorów, ale w ogóle do przestawienia się na inne źródła energii, pisałem już jakiś czas temu. Po prostu rząd nie musi ograniczać się wyłącznie do odcinania się od surowców z Rosji. Może jednocześnie postawić sobie ambitniejsze cele w zakresie transformacji energetycznej.
Niezależnie od oceny reakcji klasy politycznej, staliśmy się mimo wszystko świadkami wydarzenia niezwykłego, które może po prostu cieszyć. W szczególności, że rzadko się zdarza, by w Polsce jakaś długofalowa strategia np. dla energetyki była realizowana przez kolejne rządy i co więcej – w miarę utrzymana, jak np. rozwój gazoportu w Świnoujściu.
O odejściu od rosyjskiego gazu marzyły kolejne rządy po 1989 roku, za AWS poczyniono pierwsze konkretne kroki, by tak się stało (planowano gazociąg z Norwegii, ale rząd SLD nie kontynuował projektu). I jeśli wszystko pójdzie dobrze, to po tym roku będziemy mogli powiedziedzieć, że rosyjskie węglowodory – gaz i węgiel, a może nawet ropę (bo i takie zapowiedzi padały) – wysłaliśmy tam, gdzie obrońcy Wyspy Węży wysyłali krążownik „Moskwa”.
Zdj. terminalu LNG w Świnoujściu / ec.europa.eu