W Polsce powstanie „most” energetyczny północ-południe, by kierować energię z farm wiatrowych na Bałtyku i – może – z elektrowni jądrowej – to jeden z elementów planu PSE
Polskie Sieci Elektroenergetyczne zaprezentowały 14 marca swój plan rozwoju na najbliższych 10 lat, tj. okres 2023-2032. Projekt na razie jest w fazie konsultacji. Można zgłaszać do niego uwagi, ale w obszernym dokumencie jasno wytyczono kierunki, w których rozwijany będzie polski system przesyłu energii.
W obecnej dekadzie według planów PSE należy spodziewać się wielu zmian na mapie energetycznej Polski, powód jest prosty – zwiększy się udział mocy zainstalowanych w offshore (a może i onshore), a także z fotowoltaiki. W latach 2028-2032 miałaby powstać linia łącząca północ kraju z południem, prowadząca na Śląsk.
Powód jest oczywisty: w najbliższych latach można spodziewać się wyłączania kolejnych bloków węglowych, a energię coraz częściej będziemy produkować na północy. Zmieni się więc „mapa” energetyczna kraju, bo dotychczas generacja była skupiona w centrum i na południu.
Czytaj też: Fotowoltaika dalej będzie popularna
Dlatego też PSE chce stworzyć most HVDC, czyli linie wysokiego napięcia prądu stałego północ-południe. Taką linią połączone są systemy energetyczne np. Polski i Szwecji, kabel stałoprądowy 450 kV prowadzi przez Bałtyk do Ustki. HVDC pozwala na stosunkowo łatwe łączenie systemów energetycznych. „W praktyce linia HVDC stanowi środek pozwalający na »przeniesienie« nadwyżki mocy z północy kraju na południe z pominięciem sieci AC. Odległość pomiędzy stacjami połączonymi linią HVDC w praktyce ma przy tym znikome znaczenie” – czytamy w raporcie.
Co więcej, PSE uwzględnia w swoich planach powstanie elektrowni jądrowej na wybrzeżu (chodzi o gminę Choczewo, lokalizację „Lubiatowo-Kopalino”). Ta inwestycja nie tylko będzie potrzebowała zasilania w trakcie jej budowy, ale później także przyłącza do krajowej sieci. Operator szacuje, że inwestycje sieciowe w związku z pojawieniem się elektrowni jądrowej będą kosztowały około 3 mld złotych. Co oczywiste, także ta elektrownia zostałaby włączona do „mostu”, który będzie łączył północ z południem.
PSE zasygnalizowały również, że rozważają zbudowanie własnego źródła wytwórczego i magazynu energii, co ma pomóc w bilansowaniu krajowego systemu. Operator chce mieć w zapasie około 500 MW mocy (np. z gazu „lub paliwa płynnego”), które byłoby uruchamiane w awaryjnych sytuacjach, gdy pojawią się obawy o stabilność systemu. Poza tym miałby powstać bank energii (lub kilka), też o mocy 500 MW, które „pozwoliłyby na co najmniej 8 godz. pracy z mocą osiągalną”).
Czytaj też: Rosyjska inwazja i OZE
To największa nowinka z raportu PSE – operator miałby mieć do dyspozycji własne moce wytwórcze. „(...) zasady aktywacji i pracy tego źródła musiałyby gwarantować jego wykorzystywanie wyłącznie w sytuacjach ekstremalnych i nieingerowanie w funkcjonowanie mechanizmów rynkowych” – czytamy w raporcie. PSE nie wykluczają jednak sytuacji, w której to nie one byłyby operatorem, a podmiot trzeci, więc nic nie jest jeszcze przesądzone.
Nie pierwszy raz PSE apelują też o wzmożone działania na rzecz zwiększenia mocy zainstalowanej w Polsce, ponieważ z ich wyliczeń wynika, że do 2026 roku z systemu może „wyparować” 7 GW mocy jednostek węglowych (to pesymistyczny scenariusz). Dlatego też pojawia się sugestia, by przedłużyć ich eksploatację, by nie wystąpiły ubytki mocy.
Nie tak dawno, bo pod koniec ubiegłego roku, przekonaliśmy się, ile problemów może przynieść brak awaryjnego źródła energii. Na początku grudnia 2021 r. mało energii produkowały wiatraki, a kilka bloków konwencjonalnych miało przerwy awaryjne i remontowe. Żeby zbilansować niedobór rezerwy mocy (nie było zagrożenia dla systemu) trzeba było importować energię m.in. z Ukrainy.