Dopłatami mają zostać objęte auta o wartości do 125 tys. zł brutto. Na dofinansowanie nie załapie się większość sprzedawanych dziś modeli
Ministerstwo Energii przekazało dziś do konsultacji projekt rozporządzenia określającego, jakie samochody elektryczne z dopłatą będą mogły kupić osoby fizyczne. Wygląda na to, że na dopłatę nie będzie można liczyć przy kupnie żadnego z najbardziej popularnych na rynku aut na prąd. Według autorów projektu maksymalna wysokość wsparcia dla osoby nieprowadzącej działalności gospodarczej to 37,5 tys. zł. Ale jest warunek, który po chwili studzi entuzjazm.
– Wsparcie na zakup pojazdu (…) może być udzielone jeśli cena nabycia takiego pojazdu nie przekracza 125 tys. zł – czytam w rozporządzeniu. Co to oznacza? Żaden z najczęściej kupowanych w Polsce elektryków nie mieści się w tym progu. Największą popularnością cieszą się w kraju BMW i3 (za sprawą innogy, które do swojego systemu carsharingu kupiło 500 aut), Nissan Leaf 2 i e-Golf od Volkswagena. Według cenników nowe auto każdego z tych modeli to wydatek powyżej 150 tys. zł.
Na granicy rządowego progu jest Renault Zoe, który dzisiaj kosztuje około 132 tys. zł. Można przypuszczać, że w jakiejś ultra-okrojonej wersji będzie można dostać go taniej.
– Zaproponowany przez ME limit, przy którym osoba kupująca auto na prąd, może liczyć na dopłatę, to bardzo duże rozczarowanie. Trudno też zrozumieć intencję ustawodawcy. Nie należy się spodziewać, by koncerny motoryzacyjne obniżyły z dnia na dzień ceny pojazdów elektrycznych, szykując specjalne cenniki i ofertę z myślą o polskich klientach. Będą raczej skupiać się na rozwoju oferty na innych europejskich rynkach, które wprowadziły bardziej korzystne systemy wsparcia. Wystarczy spojrzeć chociaż na Niemcy czy nawet kraje naszego regionu Europy Środkowo-Wschodniej. To jest krok wstecz w historii rozwoju elektromobilności w Polsce – ocenia Maciej Mazur, dyrektor zarządzający Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych.
Jakie konkretnie pojazdy o napędzie elektrycznym można kupić za 125 tys. zł? Dość nietypowe dwuosobowe Renault Twizzy czy Smarta, a także miejski Volkswagen e-up! Nawet elektryczny Mini Cooper SE, który niedawno miał światową premierę, będzie kosztował powyżej 130 tys. zł.
Według danych PSPA, w ciągu pięciu pierwszych miesięcy 2019 r. liczba rejestracji elektrycznych samochodów osobowych w Polsce podwoiła się. W efekcie po polskich drogach jeżdżą już 3723 samochody osobowe na baterie. Ale to wciąż bardzo mało względem zarejestrowanych kilkunastu milionów aut spalinowych. Jeśli rynek dalej będzie rozwijał się w tym tempie, to elektryfikacja polskiej motoryzacji potrwa latami.