Z powodu kryzysu i tąpnięcia cen ropy część mniejszych firm może całkowicie wypaść z rynku. Giganci tacy jak Shell czy BP muszą za to zrewidować plany. Wydatki na nowe OZE mogą jednak wzrosnąć
Paliwowi giganci Shell, BP i Repsol zadeklarowali niedawno osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r. Jednak jeszcze zanim zapowiedzi doczekały się realizacji na większą skalę, pandemia koronawirusa doprowadził do tąpnięcia na rynkach ropy. Załamanie okazało się tak potężne, że ceny surowca sięgnęły ujemnych poziomów. Nie pozostanie to bez wpływu na podejście branży paliwowej do ogłoszonych niedawno ambitnych zamierzeń. Ale czy globalny kryzys oznacza, że czas zapomnieć o zielonych planach sektora paliwowego?
Przeczytaj też: Oto lista 20 głównych winnych kryzysu klimatycznego
Wygląda na to, że zielonej fali nie da się już powstrzymać. BP podkreśla, że cele określone 12 lutego 2020 r. są aktualne. To właśnie tego dnia koncern zadeklarował, że stanie się firmą o zerowej emisji netto nie później niż do 2050 r. oraz pomoże zredukować światową emisję netto do zera. Również Shell, który przed kilkoma dniami ogłosił globalnie podobne cele, uważa, że są one całkowicie realne, mimo spadków cen ropy. Przede wszystkim dlatego, że neutralność klimatyczna jest celem długoterminowym, który ma zostać osiągnięty za 30 lat.
– Pandemia COVID-19 mająca poważny wpływ na zdrowie ludzi i naszą gospodarkę, to sytuacja nadzwyczajna. Jednak nawet w chwili bezpośredniego wyzwania musimy także skupić się na perspektywie długoterminowej – powiedział Ben van Beurden, dyrektor generalny Shell, podczas ogłaszania zamierzeń.
Shell z uwagi na sytuację z COVID-19 ogłosił program, którego celem jest zapewnienie stabilności i odporności finansowej. Koncern zapowiedział m.in. ograniczenie inwestycji planowanych na 2020 r. z 25 do 20 mld dolarów. Część tych wydatków ma być skierowana na rozwój obszaru tzn. nowej energetyki. W grupie Shell mianem „new energy” określa się niskoemisyjne rozwiązania takie jak OZE (energia wiatrowa i słoneczna), ładowanie samochodów elektrycznych, technologie wodorowe oraz wytwarzanie i sprzedaż energii do odbiorców końcowych. Jak podaje biuro prasowe Shell, od 2016 r. koncern zainwestował w rozwój tego obszaru około 2,3 mld USD, nie uwzględniając kosztów operacyjnych.
Początkowo wydawało się, że szok i spadek cen ropy w następstwie zamrożenia globalnej gospodarki przyczynią się do wyhamowania transformacji energetycznej, ale to wcale nie jest takie oczywiste.
Przeczytaj też: Kolejny wiodący koncern zetnie emisję CO2 prawie do zera
– Po pierwsze, przy niskich cenach wiele spółek wydobywczych nie będzie w stanie zarobić nawet na pokrycie swoich kosztów stałych i wypadnie z rynku. Przy obecnym poziomie cen to już nie tylko amerykańscy producenci ropy z łupków, ale również inne większe podmioty. Wraz z nimi znikać zaczną firmy wspierające, np. obsługujące platformy wiertnicze. Z kolei giganci naftowi, którzy już zapowiedzieli dywersyfikację w kierunku odnawialnych źródeł, np. BP czy Shell, mogą w obliczu ujemnych marż zdecydować o przyspieszeniu swoich zielonych dążeń – uważa Katarzyna Szwarc, liderka programu badawczego Zrównoważone finanse w Fundacji Instrat.
Nie tylko ceny paliw kopalnych i OZE mają znacznie dla transformacji energetycznej. Liczy się też polityka klimatyczna. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmerman już zapowiedział, że Komisja Europejska nie zrezygnuje z dążenia do dekarbonizacji i przestawiania europejskiej gospodarki na bardziej przyjazne środowisku tory.
Przeczytaj też: Polska za Ukrainą w fotowoltaice
– Spadające ceny paliw stwarzają doskonałą okazję dla decydentów politycznych do usuwania subsydiów i nakładania na jego konsumpcję dodatkowych opłat, bo w krótkim terminie wyborcy tego nie odczują – podkreśla Katarzyna Szwarc. – W świetle obecnych obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa, niższe ceny paliw nie tylko nie przełożą się na większy ruch lotniczy czy samochodowy, ale wręcz odwrotnie. Widzimy kilkudziesięcioprocentowe spadki ruchu na drogach i niebie, bo podróżni siedzą w domach. Stąd zresztą wzięła się nadpodaż – dodaje Katarzyna Szwarc.
Niższe ceny ropy nie przekładają się bezpośrednio na ceny paliwa do naszych samochodów. W polskich realiach koszt baryłki ropy tylko w około 20 procentach wpływa na ostateczny koszt tankowania na stacji. Cena paliwa zawiera bowiem marżę rafinerii, transportu, rozmaite podatki i opłaty. Z tej przyczyny, zdaniem Katarzyny Szwarc, obecna sytuacja nie powinna zahamować badań nad paliwami alternatywnymi.
Przeczytaj też: Susza to czas, by odczarować OZE
Podobnie jest z plastikiem – niska cena surowca nie wpływa automatycznie na poziom jego produkcji. Problem jest inny: obawa przed zarażeniem koronawirusem i nowe obowiązki wprowadzane przez niektóre państwa, np. noszenie rękawiczek w sklepie, zwiększają konsumpcję jednorazowych wyrobów plastikowych. Obecna sytuacja stała się też okazją dla producentów plastiku do intensyfikacji działań lobbingowych na rzecz odsunięcia w czasie restrykcji związanych ze sprzedażą wyrobów plastikowych. Jeżeli wykorzystają na przykład argumenty o konieczności utrzymania miejsc pracy, to decydenci polityczni po cichu mogą im ulec.