Najwyższy czas zastąpić równo przycięte trawniki łąkami kwietnymi, które przyniosą nam znacznie więcej korzyści
Kwiecień zazwyczaj przynosi w Polsce prace porządkowe w zieleni miejskiej. Z punktu widzenia mieszkańców (ale też zwierząt) najbardziej dają o sobie znać kosiarki, które potrafią ostrzyc trawniki do gołej ziemi. W tym roku może być inaczej. Kolejne miasta informują, że z powodu suszy wstrzymują lub ograniczają koszenie. Ta informacja powinna cieszyć, ale warto mieć na uwadze, że decyzje mogą ulec zmianie, gdy tylko dłużej popada deszcz.
Przeczytaj też: Ekologiczna katastrofa. Spłonęła ponad jedna dziesiąta parku narodowego
Media donoszą o kolejnych miastach, które na razie nie zamierzają kosić wszystkich swoich trawników. W tym gronie znalazły się już m.in. Warszawa, Toruń, Kraków, Płock, Żory czy Konin. Z Poznania i Rzeszowa docierają z kolei wieści o pracach, które już przeprowadzono. Oburzyło to jednak część mieszkańców, a także aktywistów miejskich i ekologów. Przekonują oni, że koszenie w czasie suszy i nadciągającego kryzysu gospodarczego jest wyjątkowo szkodliwe.
Z powodu suszy wstrzymujemy koszenie trawników. W zależności od warunków pogodowych, pierwsze koszenie planujemy w połowie maja. Rzadsza pielęgnacja polepsza warunki na wyspach ciepła, tam gdzie jest większa wilgotność pozostawiamy naturalne łąki @ZarzadZieleni @trzaskowski_
— Karolina Gałecka (@K_Galecka) April 26, 2020
Zwolennicy koszenia twierdzą, że to zabieg pielęgnacyjny, który sprzyja rozwojowi roślinności (wątpliwy argument, gdy spojrzy się na wysuszone klepiska pozostawiane niekiedy przez ekipy koszące). Zwracają tez uwagę, iż w niektórych miejscach prace tego typu muszą być wykonywane z uwagi na bezpieczeństwo – dotyczy to np. poboczy czy pasów oddzielających jezdnie. Akurat z tym nie polemizują nawet najwięksi miłośnicy zieleni. Dyskusja dotyczy również estetyki, ale z każdym rokiem zwolenników wystrzyżonych pod linijkę trawników ubywa.
Przeczytaj też: Czas bić na alarm, bo 2020 rok szykuje suszę, jakiej nikt z nas nie doświadczył
Koszenie traw sprawia, że gleba szybciej wysycha. Roślinność dłużej utrzymuje wilgoć, co obecnie ma olbrzymie znaczenie. Obszary zielone obniżają też temperaturę, co w miastach odczuwalne jest szczególnie wtedy, gdy latem nadchodzi kolejna fala upałów. Wreszcie należy podkreślić, że rozwój roślinności oznacza większą różnorodność biologiczną. To schronienie i źródło pożywienia dla owadów, których ubywa w zastraszającym tempie. Te zaś przyciągają pozostałe zwierzęta: od płazów i gadów, przez ptaki po ssaki.
Obecna susza jest chyba ostatnim dzwonkiem, który powinien uświadomić ludziom, że czas pożegnać się z zielonymi dywanami, krótko przyciętymi trawnikami, które przywołują na myśl angielskie posiadłości. Potrzebne nam są łąki kwietne, które będą wyłapywać zanieczyszczenia z powietrza, zatrzymają deszczówkę, ułatwią życie innym organizmom. W czasie pandemii i zamknięcia ludzi w domach dowiedzieliśmy się, że przyroda potrafi się szybko regenerować – nie należy jej tego utrudniać bezsensownymi działaniami, za które trzeba jeszcze płacić.
Przeczytaj też: W najbliższych latach węgiel z energetyki wyeliminuje ponad dziesięć krajów UE
Chociaż decyzje o wstrzymaniu lub ograniczeniu koszenia napawają optymizmem, to szybko on gaśnie, gdy okazuje się, że mają one charakter terminowy: do zmiany sytuacji pogodowej. Kiedy spadnie więcej deszczu, a trawa zacznie rosnąć, miasta mogą wrócić do dawnych praktyk. A potem ich decydenci będą się zastanawiać, jak przeciwdziałać negatywnym skutkom zmian klimatycznych, skąd wziąć na to środki i jakie innowacyjne projekty należy zgłosić do konkursu, by otrzymać wsparcie państwa.