Nie ma innego wyjścia, trzeba szybko opracować strategie dostosowywania się do zmian klimatu. Dopiero połowa kwietnia, a niemal w całej Polsce mamy najwyższy stopień zagrożenia pożarowego. To może być najgorsza szusza od kilkudziesięciu lat
Wizja dla Polski na 2020 rok: nie tylko epidemia koronawirusa, ale też duże wzrosty cen żywności na skutek historycznej suszy. Brzmi jak tytuł z tabloidu? Niestety, to wszystko prawda. Ostrzeżenia naukowców i ekologów, że zmiany klimatu zaczynają uderzać nie tylko w odległe części świata, ale również w naszą część Europy, właśnie się potwierdzają. Problemy z dostępem do wody są jednym z pierwszych sygnałów kryzysu klimatycznego.
Co więcej, na tle UE to właśnie Polska ma najmniejsze zasoby wód i stepowieje. Na mieszkańca przypada u nas trzy razy mniej wody, niż na przeciętnego Europejczyka. A w czasie suszy te zasoby spadają jeszcze o połowę. Tymczasem, jak powiedział niedawno minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk, sytuacja jest najgorsza od około 50 lat.
Przeczytaj też: Oto najwięksi emitenci CO2 w Europie. Jest nowa lista
Jak podaje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, mimo że jest dopiero kwiecień, niemal w całym kraju mamy już suszę. Pomiary wilgotności gleby dają niespotykane jak na tę porę roku odczyty – w niektórych częściach kraju wilgotność wierzchniej warstwy spadła do zera. Wpłynął na to brak opadów i niskich temperatur w zimie. Lód i śnieg w zimnych miesiącach pomaga utrzymać wilgoć w glebie, ale tym razem było go jak na lekarstwo. Obecne deszcze to dobry sygnał, ale absolutnie nie wystarczą, by nadrobić suchą zimę (a może jej brak).
W najbliższym czasie zdecydowanie głównym skutkiem braku deszczu będzie zwiększone ryzyko pożarowe w lasach. Z tego punktu widzenia może i ma trochę sensu wprowadzony niedawno zakaz wstępu do nich, o czym pisałam tutaj. Trwa na razie do 19 kwietnia, ale należy spodziewać się przedłużenia – już prawie w całej Polsce odnotowano najwyższy poziom zagrożenia pożarowego.
Przeczytaj też: Zasobów wody ubywa. Miasta zaczynają płacić za jej magazynowanie
Prognozy IMGW na kolejne tygodnie wskazują na to, że nadal będzie dość ciepło i sucho. To oznacza bardzo poważne problemy w sadownictwie i rolnictwie. Tegoroczne plony warzyw, owoców i zbóż będą niskie, więc trzeba liczyć się z wysokimi cenami. To zjawisko bardzo niekorzystne jak na okres obecnego spowolnienia gospodarczego.
W ubiegłym roku BNP Paribas rozpoczął kampanię informacyjną, w której zwrócił uwagę na konsekwencje zmian zachodzących w przyrodzie z winy człowieka. Ceny owoców przekraczające 400 zł za kilogram to oczywiście celowe przerysowanie zjawiska i w tym roku tak głęboko do portfeli sięgać nie będziemy. Jasne jest jednak, że zmiany klimatu kosztują.
Na krótką metę nie jesteśmy w stanie im przeciwdziałać, więc potrzebne są działania adaptacyjne. Przykład? Obecnie w Polsce retencjonujemy zaledwie 6,5 proc. wody, a potrzebujemy przynajmniej dwa razy więcej, aby skutecznie przeciwdziałać zarówno skutkom suszy, jak i powodzi. Dlatego oficjalnie już państwowa spółka Wody Polskie za priorytet obrała budowę zbiorników retencyjnych. Każdy z nas może się włączyć w zwiększanie retencji, siejąc kwietne łąki zamiast trawy, sadząc krzewy i drzewa, zakładając ogrody deszczowe czy oczka wodne.