Partnerzy wspierający
KGHM Orlen Tauron
Oto prosty powód, dla którego polski węgiel i tak upadnie, nawet gdyby unijny plan redukcji emisji CO2 nagle przestał istnieć

Nie marnujmy czasu na trącące populizmem polityczne dyskusje. Z technologią i tak nikt nie wygra. OZE są tańsze od węgla – kropka

Epidemia koronawirusa błyskawicznie i w drastyczny sposób zmienia podejście zwykłych ludzi do codziennego życia, pracy, podróżowania, edukacji, czy wreszcie zwykłych przyjacielskich spotkań. Tymczasem politycy i szefowie instytucji finansowych dwoją się i troją, by wymyślić efektywne sposoby radzenia sobie z nieuchronnym spowolnieniem gospodarczym, a w sporej części świata wręcz recesją, jaka musi być skutkiem wprowadzania całych państw w stan kwarantanny.

Przeczytaj też: W Chinach kwarantanna ratuje więcej istnień, niż zabrał COVID-19

Niestety pojawiają się też dość egzotyczne pomysły na pobudzenie nieradzących sobie z realiami sektorów gospodarki. I tak oto niektórzy polscy politycy postulują, by zaproponować w Brukseli reformę całego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2, czyli EU ETS. I to najlepiej w taki sposób, jak zaproponował Piotr Duda, szef Solidarności. Związkowcy chcą, by zwolnić Polskę z opłat klimatycznych. Niektórzy chcą nawet przeprowadzić „rządową reformę handlu emisjami” i literalnie wyłączyć nasz kraj z EU ETS.

Są to oczywiste absurdy, chyba że jako realną potraktujemy opcję, że elementem polskiej „tarczy antykryzysowej” będzie wystąpienie z UE. Przypomnę, że Polska wstępując do Unii w 2004 roku w bezpośredni sposób podjęła zobowiązanie, że będzie m.in. realizować zobowiązania wynikające z polityki energetyczno-klimatycznej UE. Trudno powiedzieć, byśmy się w to realnie zaangażowali. Poziom emisji CO2 w kraju nie odbiega dziś od tego z 2005 roku. Bezpłatne uprawnienia do emisji zostały przejedzone. Teraz koncerny energetyczne już niemal w całości muszą kupować je na rządowych aukcjach. Obywatele płacą więc w swoich rachunkach za prąd węglowy parapodatek, z którego wpływy powinny być przeznaczane na inwestycje w niskoemisyjne, technologiczne projekty. W rzeczywistości są przeznaczane na bieżącą konsumpcję, bo finansują deficyt budżetowy. W ubiegłym roku z CO2 Polacy wpłacili do krajowego budżetu 11 mld zł, w tym – już 3 mld zł. To zaprzepaszczona szansa na stymulowanie gospodarki poprzez inwestycje.

Przeczytaj też: KGHM w kwietniu rusza z budową pierwszej elektrowni słonecznej

A przecież na Radzie UE w grudniu 2019 roku Polska w pośredni sposób poparła cel neutralności klimatycznej. Wstrzymała się od głosu „za” i czeka na dodatkowe środki na zieloną transformację. Trudno to sobie wyobrazić, ale gdyby dążąca do neutralności klimatycznej Komisja Europejska faktycznie pozwoliła Polsce pojechać na zderzenie ze ścianą wyjść z EU ETS, oznaczałoby to konieczność zmiany kilkudziesięciu dyrektyw. Delikatnie rzecz ujmując – nie wydaje się to konstruktywnym podejściem.

Dla kraju tak nawęglonego jak nasz, odchodzenie od paliw kopalnych będzie się faktycznie wiązać z dużym wysiłkiem, jednak powtórzę to, co w green-news.pl pisałam już wielokrotnie – nie ma innej ścieżki ani dla Polski, ani dla żadnego innego kraju na świecie. Obecny kryzys w górnictwie i energetyce bierze się nie z tego, że UE jest na ścieżce dekarbonizacji, a z tego, że Polska na tą ścieżkę nie weszła. Węgiel w Polsce jest rekordowo drogi i będzie jeszcze droższy, a brukselscy urzędnicy nie mają z tym zupełnie nic wspólnego. Po prostu polski węglowy PGR jak diabeł święconej wody boi się przejścia na zasady gospodarki rynkowej. Najlepiej pokazała to sytuacja ze stycznia. Kiedy doszło do nadprodukcji, nie ograniczono wydobycia, tylko stworzono centralny magazyn, by móc dalej produkować na zwały (czyli powiększać zapasy i nadwyżki). To nie do pomyślenia w żadnej innej branży, niezależnie od tego, czy produkuje się buty, ręczniki, czy artykuły prasowe.

Przeczytaj też: Banki zainteresowane morskimi farmami wiatrowymi Orlenu

Ale nawet gdybyśmy odrzucili wszystkie racjonalne argumenty i przyjęli na chwilę, że Polska występuje z EU ETS, jakimś cudem pozostając w UE, niestety nadal dwa plus dwa nie chce się równać więcej niż cztery. Nadal wychodzi z tego jedna wielka klapa. Dlaczego? Z tego powodu, że ceny energii elektrycznej z węgla nawet gdyby usunąć z nich koszty CO2, i tak są wyższe niż można dziś uzyskać z OZE, w szczególności – z nowych farm wiatrowych. Licząc najprościej: w ubiegłym roku w rynkowej cenie energii w Polsce około 80 zł stanowił koszt zakupu uprawnień do emisji CO2. Przyjmijmy, że ten koszt znika. Jeszcze w ubiegłym miesiącu ceny energii w kontraktach na przyszły rok oscylowały w granicach 250 zł. Jeśli odejmiemy od tego koszt CO2, wychodzi 170 zł za megawatogodzinę. To jest teoretyczna cena hurtowa. Tymczasem wszyscy w energetyce dobrze już wiedzą, że nowe farmy wiatrowe mogą wyprodukować prąd po cenie 150 zł/MWh – średnio dla warunków polskich. Jednym słowem o 20 zł taniej niż produkowany w trzech czwartych prąd z polskiego węgla. A różnica ta będzie się powiększać, bo po polskie „czarne złoto” trzeba będzie już sięgać tylko głębiej, czyli drożej, a farmy wiatrowe będą już tylko coraz większe i coraz bardziej efektywne, czyli wyprodukują prąd coraz taniej.

Policzyłam to „na szybko” w cenach sprzed koronawirusa. Obecnie i CO2 i ceny energii tanieją, bo rynek jest w stanie szoku spowodowanego kwarantanną i gwałtownym spadkiem konsumpcji. To faktycznie spowolni zmiany i rozwój farm wiatrowych czy fotowoltaiki. Jednak mówimy raczej o roku-dwóch, a nie o dekadzie. Po etapie dostosowań rynek wróci na dotychczasową ścieżkę. OZE będą tanieć, węgiel drożeć. Niezależnie od tego, czy dana opcja polityczna popiera walkę ze zmianami klimatu czy nie.

Wiatraki, rzecz jasna, nie pracują całą dobę, tak samo jak fotowoltaika. Jednak trudno byłoby zakazać im pracy, gdy wieje i świeci, tylko dlatego, że są tańsze od węgla, prawda? Zatem jednostki na gaz i węgiel będą potrzebne coraz bardziej do tego, by wspierać stabilne dostawy, gdy OZE nie pracuje. Jednak węgiel nie może być dłużej fetyszyzowany, nie daje żadnej gwarancji bezpieczeństwa na przyszłość. Zwiększanie udziału zielonej energii będzie obniżać ceny hurtowe.

Przeczytaj też: Gminy apelują o odblokowanie inwestycji w farmy wiatrowe

Dlatego to, o czym trzeba teraz rozmawiać, kiedy bierze się pod uwagę dopalacze dla spowalniającej gospodarki, to raczej zielona szczepionka i rozwój własnych technologii, by móc korzystać na tych etapach łańcucha dostaw, na których zarabia się najwięcej. Obecnie niezależnie od tego, czy chodzi o nowe źródła energii oparte o węgiel, gaz, czy wiatr, jesteśmy biorcą technologii. Na zmianę tego stanu rzeczy od dekad nie ma realnych pomysłów.

KATEGORIA
FELIETONY
UDOSTĘPNIJ TEN ARTYKUŁ

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies