To nie są roślinne zamienniki. Na razie mięso jest hodowane w laboratoriach, ale ma się rozwinąć na skalę przemysłową
Przybywa startupów, które chcą rozwiązać problem przełowionych oceanów, ale bez konieczności eliminowania z naszej diety ryb i owoców morza. Jedne stawiają na roślinne zamienniki, którym nadawany jest odpowiedni smak, inne hodują mięso ryb w laboratoriach. Bez szkody dla zwierząt, bo produkowane są gotowe steki i filety. Inwestorzy przychylnie spoglądają na te próby, a pomysłodawcy przekonują, że ich produkty będą nie tylko smaczne, ale też zdrowe.
Przeczytaj też: Ceny mięsa ostro w górę? UE może w ten sposób chronić środowisko i nasze zdrowie
Na problem przełowienia mórz ekolodzy i naukowcy zwracają uwagę od przynajmniej kilku lat. Gospodarka rabunkowa może doprowadzić do katastrofy ekologicznej i zaburzenia oceanicznych ekosystemów, przez co bezpowrotnie zniknie wiele gatunków zwierząt. Skutki szybko odczują ludzie – zwłaszcza ci, których egzystencja zależy od pozyskiwania żywności z mórz, a jest ich kilkaset milionów, w znacznej mierze są to ubogie społeczności.
Mogłoby się wydawać, że rozwiązaniem jest akwakultura, czyli hodowla ryb i skorupiaków w naturalnych lub sztucznych zbiornikach wodnych. Jednak i to rozwiązanie ma swoje ciemne strony. Przede wszystkim wiąże się z niszczeniem podwodnej roślinności występującej na wybrzeżach. W ten sposób robi się miejsce m.in. pod hodowle, ale uderza to w środowisko naturalne. Sytuacja przypomina tę znaną z lądu, gdzie wypala się lasy deszczowe, by zrobić miejsce pod plantacje palm olejowych.
Przeczytaj też: Po sznyclach i burgerach przyszedł czas na roślinne kiełbasy od Nestle
Ryby z hodowli żyją przeważnie w zbyt dużych skupiskach i koszmarnych warunkach. Aby chronić je przed chorobami, ludzie stosują potężne dawki antybiotyków i innych substancji, które przedostają do wód i naturalnie żyjących organizmów. A przy tym na nasze stoły trafia produkt, który jest nafaszerowany chemią. Wiele mówi się ostatnio o przemysłowej hodowli bydła, świń czy kurczaków, lecz warto pamiętać o tym, co dzieje się w wodzie. Na przykład łosoś z hodowli nie ma wiele wspólnego ze zdrową żywnością.
Szansę dla siebie, ale też planety, dostrzegła w tym ekipa startupu Finless Foods, który rozpoczął działalność w San Francisco w 2017 roku. W skrócie, celem firmy jest odtworzenie procesów, które dzieją się np. w rybie, poza nią. Biotechnologiczne przedsiębiorstwo chce pozyskiwać komórki żywych organizmów (na początek tuńczyka błękitnopłetwego), by następnie je hodować na dużą skalę. Finalnie powstawać mają kawałki ryby gotowe do spożycia.
Przeczytaj też: Żabka wprowadza hot doga bez mięsa
W tym procesie nie powstają głowy, płetwy, ogony, ości czy łuski, więc zmniejsza się liczba odpadów. Mięso ryby nie jest skażone antybiotykami, można je produkować w zakładach (startup podkreśla, że nie jest to produkt z laboratorium czy probówki – na masową skalę będzie wytwarzany w fabrykach, niczym pozostała żywność), a ceny będą przystępne. Dodatkowym zyskiem dla planety z pewnością może być ograniczenie emisji gazów, za które odpowiada flota rybacka oraz rozbudowany łańcuch dostaw.
Rywalem dla Finless Foods może być BlueNalu – startup, który rozpoczął działalność w 2017 roku w San Diego. On także chce produkować komórki organizmów wodnych, by odciążyć oceany i umożliwić im naprawienie szkód wyrządzonych przez człowieka. Na pierwsze produkty trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, a skala przemysłowa to już bardziej odległa przyszłość, ale zainteresowanie inwestorów przedsiębiorstwami tego typu wskazuje, że może to być kolejna ciekawa branża.
Przeczytaj też: Kontrowersyjny gigant wchodzi na rynek zamienników mięsa
Skoro rozwijają się sektory sztucznego mięsa i zamienników nabiału, dlaczego inaczej miałoby być z segmentem ryb oraz owoców morza. Wydaje się bardzo mało prawdopodobne, by w pełni zastąpił on połowy oraz hodowlę, ale może uda się odpowiedzieć na rosnący popyt na ten rodzaj białka. Taki plan ma przecież firma C16 Biosciences, która chce w bioreaktorach wytwarzać olej palmowy.