Polska miała się stać potęgą rynku e-aut. Z tych szumnych zapowiedzi niewiele dziś zostało. Rozwój projektu powierzono spółkom, które o motoryzacji nie miały pojęcia. I nadal nie mają
Mateusz Morawiecki w swoim drugim exposé poruszył „zielone” tematy. To dobrze. Źle natomiast, że uniknął realnego podsumowania deklaracji złożonych kilka lat temu. A tych, gdy był jeszcze wicepremierem i ministrem rozwoju, było całkiem sporo. W 2016 roku podczas konferencji „W kierunku elektromobilności” padły słowa, które trudno zapomnieć. Dotyczyły m.in. miliona samochodów elektrycznych w Polsce w ciągu dziesięciu lat.
Można było wówczas usłyszeć, że plan elektromobilności będzie kołem zamachowym polskiej gospodarki, że będzie to sposób na walkę z silnym zanieczyszczeniem powietrza w miastach oraz że rozwój w tym kierunku pozwoli sprostać wymogom klimatycznym UE. Z medialnych doniesień Polacy mogli się dowiedzieć, jakiego typu auto powstanie nad Wisłą, ile zarobią na tym rodzime firmy, a nawet – ile może kosztować taki pojazd. Brzmiało baśniowo. Albo śmiesznie.
Przeczytaj też: Zielonej energii w Polsce nadal za mało
Od słów postanowiono przejść do czynów. Okazało się, że za tworzenie polskiego auta na prąd wezmą się… cztery państwowe koncerny energetyczne. Nie firmy z branży motoryzacyjnej, nie prywatny biznes, który najlepiej radzi sobie z innowacjami, ale spółki, które o motoryzacji nie miały pojęcia. I nadal nie mają. Do życia powołano spółkę ElectroMobility Poland, która szybko przysporzyła nam powodów do rozbawienia. Rozpisano bowiem konkurs na karoserię polskiego elektryka. Bo właśnie od tego zaczyna się projektowanie auta.
Efekty? Ponieważ w konkursie mógł wziąć udział każdy, zrobiło się naprawdę wesoło. Niektóre pomysły przeniesiono na papier za pomocą kredek, a autorami były prawdopodobnie dzieci. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że kosztowało to podatników kilka milionów złotych.
Czy od tego czasu coś się zmieniło? I tak, i nie. Rząd ograniczył fantazję, a z dokumentu „Strategia Zrównoważonego Rozwoju Transportu do 2030 roku” dowiedzieliśmy się niedawno, że celem nie jest już milion, a 600 tysięcy samochodów elektrycznych i hybrydowych. I nie do roku 2025, ale 2030. Cel możliwy do osiągnięcia? Wszystko zależy od tego, jak będzie się rozwijał rynek i prywatny biznes elektromobilny.
Nie zmieniło się natomiast to, że ktoś wciąż opowiada bajki. Teraz jest nim Piotr Zaremba, prezes ElectroMobility Poland. W rozmowie z PAP powiedział, że na przełomie 2022 i 2023 spółka ruszy z masową produkcją polskich samochodów elektrycznych. Początkowo z taśm produkcyjnych ma zjeżdżać 100 tys. aut rocznie. Nie wiem, czy prezes Zaremba zdaje sobie sprawę z tego, ile czasu zajęło korporacji Tesla osiągnięcie tego wyniku. Ile wydano na to pieniędzy, ilu najwyższej klasy specjalistów pracuje dla Elona Muska. Wiem natomiast, że w wywiadzie z marca 2019 roku brakuje informacji o lokalizacji fabryki. Wspomina się jedynie o liście, na której jest aż 17 pozycji. Koszt budowy? 2 mld złotych. Kto zapłaci? Pan zapłaci, pani zapłaci. O ile kiedykolwiek zostanie wbity szpadel w ziemię.
Przeczytaj też: Tesla zbuduje gigafabrykę 100 km od polskiej granicy
Ale to nie koniec, bo prezes Zaremba nie ukrywa, że po kilku latach od rozpoczęcia produkcji polskim elektrykiem będą kuszeni klienci zagraniczni…
A jakie są realia? Według danych Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych z sierpnia 2019 roku, po polskich drogach jeżdżą 6672 samochody osobowe z napędem elektrycznym. W okresie od stycznia do sierpnia bieżącego roku zarejestrowano blisko 2,5 tys. takich pojazdów. Biorąc to wszystko pod uwagę, warto patrzeć na „zielone” zapowiedzi z exposé z odpowiednim dystansem. Skoro premier w ciągu kilku lat zapomniał o imperialnych planach podboju rynku elektromobilnego, trudno pozbyć się obaw, że może też machnąć ręką na kwestie smogu, plastiku czy odnawialnych źródeł energii.