Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej otwarcie krytykuje resort klimatu i obóz rządzący za dłużące się prace przy nowelizacji tzw. ustawy odległościowej. Nic nie wskazuje na to, że projekt w najbliższym czasie trafi do Sejmu. Jak nieoficjalnie słyszymy, jeśli to nastąpi, to dopiero po wyborach prezydenckich
Jeszcze przed dwoma tygodniami w różnych mniej oficjalnych rozmowach byliśmy zapewniani, że zostały ostatnie szlify i projekt lada dzień przejdzie przez rząd. Takie deklaracje publicznie składali także szefowa Ministerstwa Klimatu i Środowiska Paulina Hennig-Kloska, a także wiceminister w tym resorcie Miłosz Motyka, który kieruje pracami nad tym projektem.
Nic nie wskazuje jednak na to, aby planami zmniejszenia dopuszczalnej odległości lokalizowania wiatraków od zabudowań (ma wynosić 500 m, nie 700 m, zakładane jest też zniesienie innych utrudnień i dalsza liberalizacja) zajęto się choćby na Stałym Komitecie Rady Ministrów.
Przeczytaj też: Wiatrakowy rekord. Co piąta kWh w Europie pochodziła z turbin
Poluzowanie przepisów dla wiatraków znajdowało się wśród „100 konkretów”, listy zobowiązań Koalicji Obywatelskiej zaprezentowanej w trakcie kampanii wyborczej. Po 15 października 2023 r. wydawało się, że w koalicji rządzącej panuje konsensus w sprawie konieczności wprowadzenia tych zmian. Już pierwsze podejście do nowelizacji zakończyło się spektakularnym fiaskiem. Także postępy przy drugiej próbie na razie nie budzą wielkich nadziei.
Jak wynika z informacji Green-news.pl, sytuacja z wiatrakami szybko się nie zmieni. Winne są polityka i kalendarz. Nadciągające wybory prezydenckie sprawiają, że wiele projektów, które mogłyby budzić społeczny opór albo zostać wykorzystane przez przeciwników, będą chowane do szafy na „po wyborach”. Czyli zmiana nadejdzie, ale dopiero, gdy rozstrzygnie się walka o Pałac Prezydencki i najlepiej, aby wygrał kandydat KO. To nie nowa argumentacja, to samo mówiono na przełomie 2023 i 2024 roku, kiedy rządzący wycofywali się z pierwszej próby nowelizacji. Wtedy chciano przeczekać wiosenne wybory samorządowe i następujące po nich wybory do Parlamentu Europejskiego.
Taka sytuacja jest szczególnie dogodna dla premiera Donalda Tuska, będącego jednocześnie liderem Platformy i Koalicji Obywatelskiej. Nie ma projektu, który mógłby zaszkodzić kandydatowi KO Rafałowi Trzaskowskiemu. Z kolei winę za brak liberalizacji poniesie nie cały rząd czy on, a zajmujący się nią koalicjanci. Ministerka Hennig-Kloska jest przecież z Polski 2050 Szymona Hołowni, a wiceminister Motyka wywodzi się z Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Widzą to Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW) oraz przedstawiciele innych organizacji. Krytycznie o działaniach rządu wypowiadają się prezeska Forum Energii Joanna Pandera, prezes Fundacji Instrat Michał Hetmański i szef PSEW Janusz Gajowiecki. Ich zdaniem przez brak inwestycji w wiatraki stracą wszyscy, od gospodarstw domowych przez gminy (zarabiają m.in. na podatku od nieruchomości) po przemysł.
Przeczytaj też: Ostatni taki plan PSE na sieci?
– Już najwyższy czas na przyspieszenie polskiej transformacji zgodnie z przedwyborczymi zapowiedziami. Mamy niepotrzebne opóźnienia, które przynoszą realne straty w całym systemie elektroenergetycznym i w dalszej perspektywie będą powodować regres gospodarczy – mówi Gajowiecki, cytowany w komunikacie PSEW.
Organizacja wylicza również, że więcej wiatraków to: mniej zużywanego węgla, co zawsze przynosi oszczędności; ok. dwa mld złotych dodatkowego produktu krajowego brutto; niższa cena energii elektrycznej. Opóźnienie liberalizacji tzw. ustawy odległościowej ma w ocenie PSEW tylko negatywne skutki.
Nowy rząd zapewniał, że nie popełni błędów poprzedników i szybko zliberalizuje zasady dla lokalizowania wiatraków i całkowicie zniesie tzw. zasadę 10H. Na razie popełnia nie tylko te same pomyłki, ale i powtarza własne.
Fot. MKiŚ