Komisja Europejska gorączkowo szuka pomysłów, jak rzucić wyzwanie USA i Chinom w przemysłowym wyścigu, w którym wspólnota dostała zadyszki. Propozycje dla Europejskiego Funduszu Konkurencyjności mają Instytut Zielonej Gospodarki i Cambridge Econometrics. A według informacji Green-news.pl propozycje te są na poważnie rozważane na szczeblu unijnym
Komisja Europejska zakomunikowała jak dotąd dwa ogromne plany dla unijnej gospodarki. Jeden znany jest jako Clean Industrial Deal, którego założenia mają zostać przedstawione w ciągu 100 dni od startu prac nowej KE, czyli od 1 grudnia 2024 r. Drugim planem jest utworzenie Europejskiego Funduszu Konkurencyjności (EFK), gigafunduszu, do którego kierowane będą pieniądze dotąd wydatkowane w ramach kilku innych programów.
Przeczytaj też: Wystartował Polski Zielony Fundusz. Ma 300 mln zł do zainwestowania
Inicjatywy mają rozruszać zastały przemysł w Unii Europejskiej, aby mógł konkurować z tym z Chin czy USA. Zarówno chińskie, jak i amerykańskie firmy, zwłaszcza z przyszłościowych sektorów związanych z transformacją, otrzymały w ostatnich latach ogromne zastrzyki gotówki. Pekin robił to mniej lub bardziej otwarcie. To dlatego UE często bada, który sektor dostał wsparcie „pod stołem”. Z kolei w USA administracja Joe Bidena postawiła na Inflation Reduction Act (IRA), szeroki program inwestycyjny, stawiający nacisk na tzw. czyste technologie (nisko- i zeroemisyjne przedsięwzięcia, badania itd.).
Clean Industrial Deal i EFK wpisują się też w to, co zapisano w raporcie Mario Draghiego, który bił na alarm, że Chiny i USA odjeżdżają Europie. Gospodarczą rywalizację z tymi państwami Draghi opisał w raporcie jako „wyzwanie egzystencjalne”.
Na razie trwają negocjacje i rozmowy o tym, jak powinien wyglądać EFK. W ten proces włączyły się Instytut Zielonej Gospodarki oraz Cambridge Econometrics. Stworzyły raport „Re-charging Europe”, zawierający rekomendacje dla decydentów w Brukseli.
Autorzy chcą pożenić ogień z wodą. EFK miałby napędzać nie tylko politykę przemysłową, ale i wpisywać się w ambicje klimatyczne Unii Europejskiej. Żeby to nastąpiło, należałoby rozdysponować 237 miliardów euro w latach 2027–2033. Kwota nie jest przypadkowa. „Skoro wartość finansowania zapewniona przez amerykańską IRA (Ustawę o redukcji inflacji), wynosi 1,38% amerykańskiego PKB, to uwzględniając wielkość europejskiego PKB, Europejski Fundusz Konkurencyjności powinien mieć wartość 237 miliardów euro” – twierdzą twórcy rekomendacji.
Wehikuł w tym wariancie jest wzorowany na NextGenerationEU (znany z czasów pandemii COVID-19), który był finansowany ze wspólnie zaciąganego długu przez państwa członkowskie. Miałby być zresztą „przedłużeniem” NextGeneration, kończącego się z 2026 rokiem. Dlatego w 2027 powinien wystartować jego nieformalny następca.
– Potrzebujemy radykalnych działań, w przeciwnym razie Europa stanie w obliczu kryzysu gospodarczego o niespotykanych w ostatnich dekadach rozmiarach. Musimy wyrównać konkurencję między nami, Europą, a USA i Chinami. To była podstawa naszego myślenia, gdy tworzyliśmy raport – mówił podczas prezentacji dokumentu Marcin Korolec, prezes Instytutu Zielonej Gospodarki, w przeszłości m.in. minister środowiska.
Podobieństwem EFK, w proponowanym przez IZG i Cambridge wariancie, do IRA jest to, że miałby wspierać przede wszystkim przemysł związany z branżami czystych technologii. Jednocześnie co 10. euro wydawane z funduszu miałoby trafiać na badania i rozwój. W rekomendacjach zapisano jedną, niezmienialną zasadę: zawsze 10 proc. wydatków powinny stanowić te na innowacje.
Pieniądze mają pobudzić te gałęzie przemysłu, które są zbyt zależne od importu (np. fotowoltaika), a mogą stanowić koło zamachowe transformacji w Unii Europejskiej. Założenie jest więc proste: skoro UE ma ambitne cele, niech osiąga je własnymi siłami.
Przeczytaj też: Inwestycje w fabryki baterii do aut w Europie zagrożone
Propozycje podziału środków w „Re-charging Europe” są czymś, co może ucieszyć polskich decydentów. Wywoła za to mniej entuzjazmu w wielu europejskich stolicach. Docelowo prawie 75 proc. środków miałoby trafić do zaledwie sześciu państw, a najwięcej do Włoch (18 proc.), Hiszpanii (14 proc.) i Polski (13 proc.).
O wysokości redystrybucji decydować mają wskaźniki takie jak PKB per capita, zatrudnienie w przemyśle czy aktualny udział zeroemisyjnej energii w systemie (najnowsze dane pokazują, że w Polsce stale rośnie).
Skąd wziąć na to wszystko pieniądze? Autorzy mają kilka pomysłów, jak choćby zaciąganie zobowiązań w ramach całej UE. Jednak dług może byłby wspólny, ale poszczególne państwa spłacałyby wyłącznie „swoją” część. To całkiem uczciwe, bo nikt nie będzie wykluczony. Pozostawia też furtkę – państwa niechętne do włączenia się w przedsięwzięcie po prostu nie będą w nim uczestniczyć. Brak takich niezainteresowanych krajów może z kolei przyspieszyć procesy decyzyjne. Spłata długu miałaby trwać 30 lat, począwszy od 2034 roku.
Innymi źródłami funduszy dla EFK mogłyby być cła, ale też „nowe rozwiązania” jak opodatkowanie gigantów internetowych, takich jak Google, Facebook, X (daw. Twitter) czy TikTok. To ostatnie jest szczególnie interesujące, bo byłoby dodatkowym narzędziem do prowadzenia polityki międzynarodowej wspólnoty. Groźba czegoś na kształt „wojny celnej” między USA a UE wisi nad Atlantykiem od momentu, gdy oficjalnie wybory prezydenckie wygrał Donald Trump.
Warto przyjrzeć się raportowi i rekomendacjom w nim zawartym. Jak słyszymy nieoficjalnie, akurat ta konkretna publikacja ma bowiem szanse na to, że jej założenia zostaną przekute w czyny. Polskie władze już w trakcie prezydencji w Unii Europejskiej stawiają właśnie na promowanie tych rozwiązań. „Re-charging Europe” był pokazywany zresztą podczas mniej formalnych spotkań decydentów. Według naszych informacji zdążył zdobyć zwolenników. Może mieć on więc realny wpływ na to, jaki będzie ostateczny kształt Europejskiego Funduszu Konkurencyjności.
Fot. Ursula von der Leyen / Copyright: European Union