Ważne dla państwa inwestycje, np. w energetyce, mają skorzystać na proponowanej przez rząd krótszej ścieżce decyzyjnej. Jednak droga na skróty nie zawsze musi być lepsza, o czym już raz się przekonaliśmy w sprawie Turowa
W Sejmie rozpoczynają się prace nad rządowym projektem nowelizacji ustawy o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie oraz innych ustaw (druk nr 3304). Od samego początku przepisy budziły kontrowersje, choć intencja twórców projektu sama w sobie nie jest zła. Zmiany w prawie mają przyspieszyć i uprościć przygotowanie dużych inwestycji infrastrukturalnych jak np. elektrownie (także jądrowe), drogi czy Centralny Port Komunikacyjny. O tym, które inwestycje skorzystają ze skróconej ścieżki, zdecyduje rząd, wpisując je na listę zawartą w rozporządzeniu.
Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Decyzje mają zapadać szybciej dzięki ograniczeniu obowiązków, jakie dzisiaj ciążą na inwestorach. Uzyskiwanie, etap po etapie, poszczególnych pozwoleń trwa zazwyczaj lata. Nowela ma to zmienić.
Wystarczy, że rząd uzna określone przedsięwzięcie za „inwestycję strategiczną” dla państwa, a lista obowiązków do spełnienia automatycznie się skróci. Nie będą wymagane konsultacje społeczne, a co najważniejsze – zniknie obowiązek sporządzenia raportu oceny oddziaływania na środowisko (OOŚ). Obecnie jest on niezbędny do uzyskania decyzji środowiskowej. Ta jednak nie będzie wymagana dla strategicznych przedsięwzięć.
Przeczytaj też: Aktualizacja strategii energetycznej Polski do poprawki
Miejsce decyzji środowiskowych zajmie postanowienie o zakresie ochrony środowiska wydawane przez Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska (termin jego wydania wyniesie 14 dni). Rzecz w tym, że po pierwsze, jeżeli nie będzie raportów OOŚ, to GDOŚ stanie się ostatnim organem, który będzie mógł zablokować dany projekt. Po drugie od decyzji GDOŚ nie będzie odwołań, nie będą też przysługiwały skargi do sądu administracyjnego.
– Kontrowersje wokół projektu byłyby mniejsze, gdyby już w ustawie znalazł się wykaz planowanych inwestycji strategicznych. Taka lista ma jednak dopiero powstać i znaleźć się w rozporządzeniu. Nowelizacja rodzi ryzyko sporów, także z Unią Europejską. Sprawia też, że cały proces związany z oceną oddziaływania na środowisko w zasadzie przestanie funkcjonować. Proponowane rozwiązanie, by GDOŚ w ciągu 14 dni wydawał decyzję, to atrapa. W dodatku nie będzie można się od tej decyzji odwoływać – mówi Daniel Radomski, ekspert ds. budownictwa i energetyki.
Dodaje, że brak konsultacji ze społeczeństwem tylko w teorii może przyspieszyć procesy inwestycyjne. – Trudno byłoby budować elektrownie jądrowe bez dialogu z mieszkańcami. Może to wywołać niepotrzebne niepokoje, a przyspieszenie wydawania decyzji, które ma przynieść nowelizacja, będzie w takiej sytuacji tylko teoretyczne – dodaje.
Na aspekt ten zwracają uwagę także organizacje pozarządowe. Społeczeństwo nie tylko zostanie wyłączone z całego procesu, ale straci też możliwość skarżenia decyzji władz. Dlatego NGO-sy biją na alarm i domagają się zmian w projekcie. Zarzucają przy tym rządowi, że nie potrafi działać w obecnych ramach prawnych, a modyfikacja przepisów ma na celu jedynie uciszenie strony społecznej. To dlatego ochrzciły nowelę „lex knebel”.
„Administracja i państwowe spółki nie radzą sobie z przestrzeganiem obecnych przepisów, dzięki którym w procesie inwestycyjnym uwzględniany jest interes społeczny, ochrona środowiska i dóbr kultury. Rząd planuje te przepisy zniszczyć” – twierdzą sygnatariusze odezwy, czyli przedstawiciele m.in. Frank Bold, Greenpeace, ClientEarth, Fundacja dla Biebrzy, WWF, Pracownia na rzecz Wszystkich Istot oraz OTOP.
Ich zdaniem uchwalenie przepisów w obecnym kształcie ponownie skieruje Polskę na tor kolizyjny z Komisją Europejską, ponieważ unijne prawo dopuszcza pewne odstępstwa od procesu związanego z opracowywaniem OOŚ, ale tylko w szczególnych przypadkach.
Przeczytaj też: Kancelaria Premiera broni go po tym, jak pomalował (darmowe) autostrady na zielono
Prowadzenie postępowań środowiskowych zgodnie z regulacjami bywa w Polsce dużym problemem. Zaledwie przed tygodniem wybuchła druga awantura o kopalnię Turów, a u podstaw sprawy leży kwestia raportu OOŚ, który uwzględniono przy wydawaniu decyzji środowiskowej, a później – koncesji. Efekt zamieszania jest taki, że nie wiadomo nawet, czy kopalnia ma zezwolenie na wydobycie do 2026 czy 2044 r.
Kopalnia Turów i raport OOŚ – a konkretnie jego brak – były osią sporu Polski z Czechami, który kosztował nas blisko pół miliarda złotych. Wtedy decyzję o przedłużeniu koncesji dla kopalni wydano właśnie bez przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko. Pozwalały na to ówczesne przepisy (później zresztą zniesione). Brak OOŚ był jednym z głównych argumentów Pragi w sporze, a jakim wynikiem się skończył – wszyscy wiemy. – Czytając nowelizację, można odnieść wrażenie, że próbuje się w ten sposób przyspieszyć postęp kilku pilnych inwestycji, omijając dotychczasowe przepisy. Może się to jednak skończyć, właśnie jak w Turowie, gdy sprawa trafiła do TSUE – podsumowuje Radomski.
Fot. Krystian Maj / KPRM