Gaz ziemny nie jest paliwem przejściowym. Zbyt duże inwestycje w tę technologię tylko nas spowolnią na ścieżce transformacji. Polska może też przepalić dużo pieniędzy
W projekcie nowej polityki energetycznej Polski (PEP2040) zakłada się, że do 2030 roku w Polsce będą pracować bloki gazowe o mocy ponad 13 gigawatów, które dostarczą 15 proc. energii w kraju. To mniej, niż planowano jeszcze kilka lat temu, ale i tak czekają nas duże inwestycje: obecnie moc zainstalowana w tej technologii nie przekracza 4 GW.
Inwestycje są niezbędne, ponieważ musimy jako kraj pożegnać się z węglem. Problem w tym, że polska transformacja jest mocno spóźniona. O ile wcześniej zakładano, że to właśnie gaz będzie paliwem przejściowym, który pozwoli przestawić gospodarkę na zeroemisyjne technologie, to nawet wojna w Ukrainie pokazuje, że gaz również jest bardzo problematyczny.
Przeczytaj też: Za dużo zielonej energii. Operator wstrzymał odbiór
Chodzi nie tylko o kwestie geopolityczne, ale też biznesowe. Realizacja gazowych planów narazi Polskę na to, że przepalimy mnóstwo pieniędzy na elektrownie, które już za chwilę mogą okazać się tzw. aktywami osieroconymi, które ucierpiały w wyniku przedwczesnych odpisów czy amortyzacji. Dlaczego? UE przymyka obecnie oko na wykorzystanie gazu w energetyce, bo zakłada, że bloki gazowe będą pracować jako wsparcie, inaczej back-up, dla odnawialnych źródeł energii (OZE), kiedy nie ma dobrych warunków pogodowych. Rzecz w tym, że polskie firmy energetyczne budują modele biznesowe dla planowanych jednostek gazowych przy założeniu, że będą one podstawą systemu (większa liczba przepracowanych godzin to większy przychód). Jednak wraz z rozwojem OZE liczba godzin pracy bloków gazowych będzie niższa od tej zakładanej w modelach finansowych. To spowoduje ich trwałą nierentowność i „przepalanie” pieniędzy, które można by przeznaczyć od razu na zieloną energetykę.
Inwestycje w gaz zwiększają również ryzyko carbon lock-in i spowolnienia transformacji energetycznej. W energetyce gazowej okres zwrotu z inwestycji trwa około 20 lat. To sprawia, że realne staje się zastąpienie jednego uzależnienia drugim: węgla - gazem. Ryzyko to jest duże szczególnie dlatego, że w Polsce nie widać konkretnego planu, co mielibyśmy robić dalej. Tymczasem niezbędne projekty czystych źródeł energii są spowalniane, a wręcz blokowane.
Trzeba też pamiętać, że o ile obecny kryzys energetyczny zwiększa zyskowność inwestycji bazujących na paliwach kopalnych, to w dłuższej perspektywie nie ma szans, by bloki gazowe szybko się spłacały. Pakiety legislacyjne przygotowywane w ramach strategii metanowej, flagowy program „Fit for 55” oraz taksonomia UE mogą znacznie ograniczyć dostęp do finansowania i opłacalność planowanych gazowych projektów w Polsce. W szczególności strategia metanowa może nałożyć obostrzenia związane z zapobieżeniem wycieków metanu w łańcuchu dostaw, zwiększając koszty gazu ziemnego i koszty operacyjne elektrowni gazowych. Istnieje też prawdopodobieństwo, że taksonomia UE ograniczy finansowanie dla projektów gazowych innych niż kogeneracyjne, dostarczających jednocześnie prąd i ciepło. Tymczasem 70 proc. planowanego przyrostu mocy z gazu to wyłącznie instalacje produkujące energię elektryczną.
Dlatego trudno sprzeczać się z aktywistami, którzy ostrzegają, że w dzisiejszych czasach inwestycje w gaz w Polsce są nie tylko greenwashingiem (spalanie gazu generuje zaledwie o połowę mniej CO2 niż węgla), ale też stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego i opłacalności przyszłych inwestycji w czyste źródła energii.
Dlatego Polska powinna skupić się w większym stopniu na inwestycjach w energię odnawialną, co pozwoli zmniejszyć uzależnienie od surowców kopalnych i osiągnąć cele klimatyczne. Żeby to było możliwe, musimy oczywiście rozbudowywać sieci, magazyny energii, a prawdopodobnie również elektrownie szczytowo-pompowe, które pozwolą stabilizować system przy rosnącym udziale OZE.
Przeczytaj też: Orlen i Synthos wskazują planowane lokalizacje SMR-ów
Niedoszła „rewolucja gazowa” w polskiej energetyce jest kolejnym dowodem na to, że prowadzimy w Polsce transformację z co najmniej dziesięcioletnim opóźnieniem. Politycy potrzebowali dekady (a może i dwóch), żeby zrozumieć znane powszechnie argumenty za tym, że węgiel odchodzi do przeszłości i nie da się go „uratować”. Kiedy już udało się osiągnąć ten mentalny przełom, decydenci znowu skupiają się na projektach, które prawdopodobnie miałyby sens, ale wiele lat temu. Teraz jesteśmy już w innej technologicznej i regulacyjnej rzeczywistości.
Czy zatem mamy dodać w gospodarce więcej gazu? Części planowanych inwestycji nie da się uniknąć ze względu na bezpieczeństwo energetyczne rozumiane jako doraźna walka z nadchodzącym deficytem mocy i energii w Polskim systemie. Jednak przeinwestowanie w gaz grozi nam powtórzeniem tego samego błędu, jaki Polska popełniła w przypadku węgla: co z tego, że jest, skoro bardzo dużo emituje, a do tego jest drogi i nieopłacalny.
Podsumowując, najważniejsze argumenty przeciw wykorzystaniu gazu ziemnego w energetyce: