Prognozy wskazywały na ryzyko zbyt dużej generacji z OZE, przy niewielkim, jak to w weekend, zapotrzebowaniu. Udało się jednak wyeksportować nadwyżki, bez konieczności wyłączania wiatraków
Niedzielę 12 marca można uznać za pierwszy wiosenny „stress test” polskiego systemu elektroenergetycznego. W weekendy krajowa gospodarka potrzebuje wyraźnie mniej prądu niż w dni robocze. Tymczasem odnawialne źródła energii (OZE) pracują niezależnie od zapotrzebowania, ich potencjał wytwórczy wynika z warunków pogodowych.
Dlatego czasem w systemie elektroenergetycznym dochodzi do sytuacji, w której z farm wiatrowych czy słonecznych jest po prostu za dużo. Obrazuje to grafika z prognozami zamieszczona przez analityków z Jagielloński Research.
1/x W najbliższą niedzielę prognozowana wysoka generacja ze źródeł fotowoltaicznych i wiatrowych nałoży się z niskim poziomem zapotrzebowania Krajowego Systemu Elektroenergetycznego (KSE) charakterystycznym dla weekendów. pic.twitter.com/xwdveaUvtE
— Jagiellonski Research (@IJ_Research) March 10, 2023
Problemem jest nie tylko nadmiar mocy z OZE, ale też techniczne możliwości elektrowni węglowych. Wyłączanie i przywracanie bloków do pracy jest kosztowne i technicznie trudne (szczególnie dla najstarszych, kilkudziesięcioletnich jednostek). Jednocześnie elektrownie te mają swoje tzw. minima techniczne. Jeśli mają pozostać w ruchu, muszą utrzymać produkcję na określonym poziomie.
Przeczytaj też: Wiatraki w Polsce mają za sobą najlepszy rok w historii
Podsumowując: polska energetyka węglowa nie jest na tyle elastyczna, by łatwo radzić sobie ze zmienną pracą OZE. Dlatego istniało ryzyko, że w niedzielę, operator systemu (Polskie Sieci Elektroenergetyczne), żeby uniknąć nadprodukcji będzie zmuszony np. wyłączać wiatraki. Taki ruch to ostateczność, bo właścicielom farm wypłaca się za to wynagrodzenie. W przeszłości zdarzało się już, że PSE wzywały operatorów wiatraków do zmniejszenia generacji. Pisałem o tym w tekście Z wiatrakami źle, bez nich jeszcze gorzej. W Polsce potrzebna jest realna debata, nie gra na emocjach.
OZE w miksie energetycznym, zwłaszcza fotowoltaika, wywołują także zjawisko „duck curve” („kacza krzywa”). To sytuacja, gdy w ciągu dnia OZE pracują najwydajniej, tymczasem zapotrzebowanie na energię jest dość niskie. Następnie wieczorem generacja z odnawialnych źródeł spada, a zapotrzebowanie na prąd rośnie. Trzeba wówczas szukać innych źródeł wytwórczych do pokrycia luki.
W niedzielę 12 marca, mimo obaw, nadmiarowa produkcja energii elektrycznej z OZE nie doprowadziła jednak do wyłączania farm wiatrowych. Turbiny, podobnie jak fotowoltaika, pracowały z mocą niższą od prognozowanej. Nadwyżkę natomiast w dużej mierze udało się wyeksportować do sąsiadów (częściowo w trybie awaryjnym).
Przeczytaj też: Rząd szuka chętnych do budowy magazynów energii
W najbliższych tygodniach, szczególnie w weekendy, podobne sytuacje będą się powtarzać. Dni są coraz dłuższe, więc wydajniej pracuje fotowoltaika, spada tymczasem zapotrzebowanie na energię elektryczną (m.in. dlatego, że robi się cieplej).
W dodatku wchodzimy w okres, w którym OZE pracują na rekordowych poziomach. W 2023 r. wiatraki ustanowiły już nowy rekord 20 lutego, a fotowoltaika – 28 lutego. Co ciekawe, choć w ostatnią niedzielę praca tych źródeł bya daleka od maksymalnej, to padł w Polsce inny rekord. Z danych PSE wynika, że 12 marca farmy wiatrowe i fotowoltaika między godz. 11 a 12 pracowały z łączną mocą 11,09 GW. To nowy rekord – poprzedni pochodzi z 4 kwietnia 2022 r. Wtedy moc wiatraków i elektrowni słonecznych w ciągu godziny sięgnęła 10,6 GW.
Gdy padał rekord, między godz. 11 a 12 zapotrzebowanie na moc w kraju wynosiło 17,5 GW. Można więc założyć, że ponad 63-64 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce pokrywały elektrownie wiatrowe i fotowoltaiczne. W ciągu godziny generacja w Polsce sięgnęła ok. 20 GW, a udział wiatraków i paneli fotowoltaicznych w produkcji to około 55 proc.
W nadchodzących dniach wynik ten może zostać pobity, bo w ciągu ostatniego roku w Polsce zainstalowano kilka gigawatów nowych mocy w OZE.