Wytwórców i sprzedawców energii czekają trudne czasy
Wytwórcy energii i spółki obrotu nareszcie wiedzą, po jakich cenach mają sprzedawać prąd w 2023 roku. Precyzuje to opublikowane w środę rządowe rozporządzenie, którego założenia pozostawały nieznane, kiedy parlament pracował nad ustawą określającą maksymalne ceny energii dla odbiorców indywidualnych.
Limit ceny będzie zależeć od technologii wytwarzania energii elektrycznej. Wydzielono: odnawialne źródła energii (elektrownie wiatrowe, słoneczne i biogazowe), biomasę, węgiel brunatny, węgiel kamienny, hydroenergetykę i gaz. Cena uwzględnia m.in. koszt zużytego paliwa, marżę (wyznaczoną na poziomie 3 proc.), współczynnik przemiany energii w energię elektryczną (fotowoltaika, wiatraki), a także sprawność netto elektrowni. Przewidziano też dodatek inwestycyjny i pokrywający koszty stałe w wysokości 50 zł/MWh.
Przeczytaj też: Naukowcy z Koalicji Klimatycznej apelują do premiera i Anny Moskwy
Instytut Jagielloński oszacował wstępnie, jak mogą kształtować się odgórnie ustalone ceny hurtowe (IJ nie uwzględniał w obliczeniach wspomnianego dodatku inwestycyjnego). Dla węgla brunatnego oszacowano cenę na 458 zł za megawatogodzinę, kamiennego – 634 zł/MWh, a gazu 736 zł/MWh. To dużo poniżej obecnych średnich stawek rynkowych. Zawierając kontrakty na 2023 rok na Towarowej Giełdzie Energii we wrześniu płacono średnio ponad 1780 zł/MWh, w październiku – 1076 zł.
1) Jak mogą wyglądać regluowane ceny hurtowe energii elektrycznej w Polsce? Przyjrzeliśmy się treści projektu rozporządzenia w sprawie limitów cen i obliczyliśmy limity dla wytwórców z węgla brunatnego, węgla kamiennego oraz gaz ziemnego. pic.twitter.com/purPs9129e
— Jagiellonski Research (@IJ_Research) November 9, 2022
Dla OZE podobnych jak dla węgla wyliczeń na razie nie ma. W tym segmencie rynku na ceny wpływa o wiele więcej zmiennych, jak np. wysokość wsparcia w ramach systemu aukcyjnego.
Z kolei spółki obrotu będą musiały się liczyć z narzuconymi z góry maksymalnymi marżami. Jeśli sprzedadzą energię elektryczną na giełdzie (Towarowej Giełdzie Energii, TGE), to mogą zarobić 1,5 proc. wartości kontraktu, jeżeli będzie zawarty z podmiotem z Polski, a jeśli zdecydują się sprzedać go za granicę, 1 proc. Dla energii, która trafi do odbiorców końcowych, ustalono limit zysków na poziomie 3,5 proc.
Cały system będzie kluczowy dla uczestników rynku z jeszcze jednego powodu. Różnica między limitowaną ceną energii a tą na giełdzie, będzie trafiać do Funduszu Wypłaty Różnicy Cen. Następnie fundusz będzie wypłacał spółkom należne rekompensaty, ustalone wcześniej na mocy ustawy o maksymalnych cenach energii.
Przeczytaj też: Paliwa kopalne niszczą nie tylko środowisko, ale i portfele
System wyliczania limitów cen oraz rekompensat budził wątpliwości sektora energetycznego jeszcze zanim przyjęto ustawę. Uwagi zgłaszało Ministerstwo Aktywów Państwowych (które trzyma pieczę nad największymi, państwowymi producentami prądu), ostrzegając, że wiele firm energetycznych ma już podpisane kontrakty na 2023 rok i mogą wystąpić problemy z pokryciem różnicy. Wieszczono również problemy dla spółek obrotu energią, dla których limity mogą być zabójcze i wyrzucić je z rynku. Sam koszt rekompensat oszacowano na 19,7 mld zł.
Jeszcze przed podpisaniem ustawy przez prezydenta przedsiębiorcy z branży zbierali podpisy pod apelem, w którym przestrzegali przed skutkami przepisów. Chcieli, by Andrzej Duda zawetował ustawę, by ponownie rozpatrzono uwagi sektora. „Powstaje zagrożenie dla konkurencji na rynku energii elektrycznej oraz dalszego rozwoju odnawialnych źródeł energii” – alarmowali.
Uwagi do limitów miały też stowarzyszenia reprezentujące m.in. wytwórców energii odnawialnej jak PSEW i PSF. Więcej o ich obawach w tekście Wytwórcy energii odnawialnej obawiają się tego rozporządzenia. Stracić może cały sektor.