Partnerzy wspierający
KGHM Orlen Tauron
Tarcza z Powerpointa. Rząd chce walczyć z wysokimi cenami energii, ale nikt nie wie jak

Mimo że rząd zapowiedział wprowadzenie „Tarczy solidarnościowej” już tydzień temu, nadal nie są znane jej techniczne szczegóły. Tymczasem znaków zapytania jest co najmniej kilka

Najnowsze propozycje dotyczące walki z kryzysem energetycznym rząd nazwał „Tarczą solidarnościową”. Co o niej wiemy? W gruncie rzeczy – niewiele. Jej założenia zostały przedstawione bardzo ogólnikowo, a i tak budzą poważne wątpliwości.

Na szczegóły zapowiedzianej w ubiegłym tygodniu „Tarczy solidarnościowej” przyjdzie nam jeszcze poczekać. Rada Ministrów zajmie się nią najwcześniej 27 września – wynika z odpowiedzi, której udzieliło Ministerstwo Klimatu i Środowiska portalowi green-news.pl. Na ostatnim, wtorkowym posiedzeniu rządu, przyjęto natomiast projekt ustawy o pomocy dla firm, o którym mówiono od tygodni.

Jednak skoro sprawą „tarczy” nie zajęto się od razu, to można zakładać, że – nie pierwszy zresztą raz – rząd opowiedział tylko o swoich pomysłach, nie wiedząc jeszcze, w jaki sposób je zrealizuje. O tym, że finalnych rozwiązań po prostu nie ma, wiemy m.in. z wypowiedzi prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Prawie tydzień po rządowej prezentacji powiedział, że szczegóły są nadal dyskutowane.

O tym, że rządzący niespecjalnie się przygotowali, świadczyć może choćby jedna z plansz informacyjnych MKiŚ ws. „Tarczy solidarnościowej”. Można się z niej dowiedzieć, że obniżona zostanie stawka akcyzy m.in. dla gospodarstw domowych. Zaraz pod tą informacją znajduje się kolejna: gospodarstwa domowe są z podatku akcyzowego zwolnione.

Minister @moskwa_anna podczas dzisiejszej konferencji: Chcemy nagradzać Polaków za oszczędzanie energii elektrycznej. Dlatego wprowadzamy #TarczaSolidarnościowa, która wesprze gospodarstwa domowe, zamrażając ceny prądu.
Więcej ➡️https://t.co/iFiD8O7t7e pic.twitter.com/V4BXYmOX55

— Ministerstwo Klimatu i Środowiska (@MKiS_GOV_PL) September 15, 2022

Żeby było zabawniej, zwolnienie z akcyzy funkcjonuje od miesięcy. Wprowadzono je w ramach wcześniejszej „Tarczy antyinflacyjnej”. Ma obowiązywać do końca bieżącego roku. Zresztą podatek ten wynosi tylko 5 zł za megawatogodzinę, więc dla domowych budżetów nie ma większego znaczenia (średnie zużycie energii w polskich gospodarstwach domowych wynosi około 2 MWh/rok).

Przeczytaj też: Sprawdź, które urządzenia są naprawdę energochłonne

„Tarcza solidarnościowa” do naprawy

Flagowym pomysłem „Tarczy solidarnościowej” jest zamrożenie cen energii dla odbiorców indywidualnych. Cena gwarantowana będzie obejmować do 2 megawatogodzin energii rocznie (limit ogólny) lub 2,6 MWh w przypadku rodzin z trójką i więcej dzieci oraz gospodarstw prowadzących działalność rolniczą. Po przekroczeniu wskazanych w ustawie limitów zużycia odbiorcy mają płacić za każdą kilowatogodzinę już po nowych, dużo wyższych stawkach, jakich możemy spodziewać się w 2023 roku.

Limit ogólny jest zbliżony do średniego zużycia energii elektrycznej w Polsce przez gospodarstwa domowe. W 2021 roku wynosiło ono 1,98 MWh rocznie. Na obszarach wiejskich gospodarstwa domowe zużywają ponad 2,45 MWh energii rocznie. Statystycznie będą więc mieścić się w zapowiadanym dla nich limicie 2,6 MWh, ale nie każdy mieszkaniec wsi prowadzi działalność rolną (wówczas obejmuje go próg 2 MWh).

W o wiele gorszej sytuacji znajdą się ci, którzy w ostatnich latach zamienili źródło ogrzewania na pompę ciepła lub mają elektryczne grzejniki. Mogą otrzymać co prawda dofinansowanie w wysokości tysiąca złotych, ale jak pokazują analizy – to zdecydowanie za mało, by pokryć galopujące koszty. A te na pewno się pojawią, ponieważ pompa ciepła zużywa nawet 5 MWh energii rocznie. Przy obecnej cenie prądu w taryfie G11, wynoszącej około 0,65 zł za kWh, na samo ogrzewanie trzeba wydać ponad 3,2 tys. zł rocznie, a już wiadomo, że przyszłoroczne stawki po przekroczeniu limitu z gwarantowaną ceną będą o wiele wyższe.

Tymczasem jeszcze w 2018 roku z energii elektrycznej w celach grzewczych korzystało ponad 5 proc. gospodarstw domowych (a więc ok. 760 tys.). Ten odsetek na pewno wzrósł po tym, jak na popularności zyskały pompy ciepła, których jest w kraju ćwierć miliona.

Te liczby pokazują, że ochrona przed wzrostem cen energii nie obejmie wszystkich i nie w równym stopniu. System progów zużycia też rodzi szereg wątpliwości. Nie wiadomo, kto miałby odpowiadać za ich weryfikowanie oraz rozliczenie. Skoro limit jest roczny, to jak w ogóle go zaplanować? Może dojść do sytuacji, w której przez cały rok 2023 cena energii będzie zamrożona, ale gdy przyjdzie podsumowanie za pełen cykl, na początku 2024 roku trzeba będzie nadpłacić za przekroczenie progu.

Z limitami jest jeszcze jeden problem. Nie wszyscy odbiorcy indywidualni są chronieni taryfami, które ustala co roku Urząd Regulacji Energetyki. Około 40 proc. gospodarstw domowych zmieniło już wcześniej sprzedawcę energii lub skorzystało z alternatywnych ofert od swoich tradycyjnych sprzedawców. Obecnie ceny prądu dla tej grupy odbiorców fizycznych są ustalane na zasadach rynkowych. W jaki sposób rząd mógłby na niezależnego sprzedawcę, jakim jest np. E.On, nałożyć limit cenowy? Byłoby to co najmniej trudne.

„Tarcza solidarnościowa” ma również zachęcać do oszczędzania. To kolejny punkt planu pomocowego, nad którym wisi spory znak zapytania. Odbiorcy mieliby otrzymywać zniżkę na rachunek za prąd, jeżeli zmniejszą jego zużycie w 2023 roku o co najmniej 10 proc. w stosunku do roku bieżącego. Można tylko się domyślać, że rozliczenia następowałyby miesiąc do miesiąca (tak najłatwiej wyliczyć spadek zużycia).

Niewiadomą pozostaje jednak to, co kryje się za hasłem z informacji KPRM, że za mniejszy pobór otrzyma się dodatkowe 10 proc. „obniżki kosztów energii”. Czy obniżka obejmie cały rachunek, a może składowe? MKiŚ nie odpowiedziało nam na to pytanie. „Tarcza solidarnościowa to rozwiązanie zachęty – nagradza tych, którzy oszczędzają” – to jedyne, co na tę chwilę komunikuje MKiŚ.

Pan płaci, pani płaci, my płacimy

„Tarcza solidarnościowa”, przynajmniej w obecnej formule i stanie prawnym, uderzy m.in. w osoby pracujące zdalnie. Choć od wybuchu pandemii minęły ponad dwa lata, Ministerstwo Rodziny długo nie potrafiło wypracować zmian w Kodeksie pracy, a także zobowiązać pracodawców do partycypowania w wydatkach ponoszonych przez pracownika w trakcie pracy zdalnej czy hybrydowej. Projekt ustawy w tej sprawie trafił do Sejmu w czerwcu i dotychczas odbyło się tylko jego pierwsze czytanie.

Przeczytaj też: Czy zimą zabraknie prądu? PSE mogą sięgnąć po nieużywany instrument

Dlaczego ma to znaczenie? W trakcie pracy zdalnej, w domu, korzysta się z energii po cenach taryfowych, ale każda zużyta kilowatogodzina zbliży gospodarstwa domowe do rządowego limitu. Osoby pracujące zdalnie tracą więc podwójnie: zwiększają pobór prądu na potrzeby pracy, a koszty pokryją z własnej kieszeni. Oszczędzą za to pracodawcy. Dlatego pytaliśmy Ministerstwo Rodziny, czy w ogóle analizowało „tarczę” pod tym kątem. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy.

W sytuacji, w której w przyszłym roku każdy będzie przyglądał się miesięcznemu zużyciu energii, właśnie takie detale będą kluczowe. Przykładowo, pracując przy laptopie przez 8 godzin zużywamy około 0,24 kWh energii (przy założeniu, że urządzenie pobiera 30 W). W ciągu 250 dni pracujących jeden laptop zużyje ponad 60 kWh energii, czyli 3 proc. limitu. Każde kolejne urządzenie to dodatkowe obciążenie. Komputer stacjonarny potrzebuje więcej prądu – jeśli ma 100 W mocy, zużyje 0,8 kWh dziennie, czyli 200 kWh prądu rocznie, licząc tylko „czas pracy”. Komputery nie są tak energochłonne jak np. płyty indukcyjne, ale w najbliższych miesiącach naprawdę warto przyglądać się każdej zużywanej kilowatogodzinie. Dlatego najpierw należało uporządkować kwestie związane z pracą zdalną, a dopiero później proponować limity dla gospodarstw domowych.

„Tarcza solidarnościowa” to pierwsze podejście rządu do oszczędzania energii w kraju. Do czasu jej ogłoszenia z obozu władzy płynęły głównie zapewnienia, że zimą nie będzie trzeba przykręcać kaloryfera czy ograniczać zużycia prądu. Rzeczywistość jednak zweryfikowała te zapewnienia, zarówno w sprawie interwencji na rynku węgla (jedna nieudana, druga wymagała modyfikacji), jak i gazu (przestoje w przemyśle), teraz przyszedł czas, by rząd zmierzył się problemami na rynku energii elektrycznej. Na razie jedno w kwestii oszczędności pozostaje niezmienne – rządowa komunikacja po głośnych konferencjach i zapowiedziach jest skąpa i uboga. Jak zawsze.

Współpraca: Justyna Piszczatowska

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies