Nikt tu nikogo nie poucza, nie wytyka błędów, ale daje wskazówki jak „zroweryzować” miasta. Bogato okraszona przykładami opowieść o rewolucji rowerowej w Holandii zainspiruje nie tylko aktywistów miejskich. Co jeszcze znajdziemy w „Rowerowym mieście” Melissy i Chrisa Bruntlettów?
Zatłoczone ulice i kilometrowe korki to rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Jednak rzadko które miasto sięga po rozwiązania pozwalające radykalnie przebudować wspólną przestrzeń, by ją zdemokratyzować, oddać ludziom. Wolność, którą daje w mieście rower, doceniają od dekad Holendrzy, a autorzy książki „Rowerowe miasto. Holenderski sposób na ożywienie miejskiej przestrzeni” Melissa i Chris Bruntlett podpowiadają, jak działania z Niderlandów przenieść w inne miejsca na świecie. Co ciekawe, kilka trendów opisywanych w niej jako raczkujących, dziś osiąga na całym świecie niespotykaną popularność. Są nimi na przykład rowery towarowe, które w wielu miejscach na świecie uznawane są za bezemisyjne pojazdy tej samej rangi co elektryczne dostawczaki czy autobusy. Takim trendem jest też carsharing – wypierający z centrów miast prywatne samochody.
Przeczytaj też: Na rowerowej rewolucji zyskuje Romet
Autorzy przypominają, że rower, w pierwszej połowie XX wieku był wszechobecny. Jednak po II wojnie światowej został zapomniany, porzucony przez planistów, urbanistów oraz większość społeczeństwa. Wyparł go z miast prywatny samochód, skutecznie je korkując. Po kilkudziesięciu latach zmagań z kongestią, smogiem, pokonywaniem przez pieszych barier wynikających z projektowania miast dla samochodów – wracamy do korzeni, szukamy rozwiązań, które podniosą jakość życia mieszkańców. Zerkamy na Holandię, która ma „rowerową monarchię” i z dwóch kółek nigdy nie zrezygnowała.
„W obliczu ogromnych kłopotów, takich jak powszechna otyłość, zakorkowane ulice, zmiany klimatyczne, nierówności społeczne, społeczna izolacja czy ograniczenia budżetowe, decydenci zwracają się ku temu zwinnemu pojazdowi, zanim zostanie całkowicie zapomniany, aby pomógł im stawić czoło owym onieśmielającym wyzwaniom” – piszą autorzy we wprowadzeniu do „Rowerowego miasta”. I choć tworzyli tę książkę w 2017 roku, miała premierę w 2018 r., to w skutek pandemii jej przesłanie jest aktualne i jeszcze silniejsze. Tygodnie lockdownów, miesiące izolacji pokazały, że rower stał się nieodłącznym przyjacielem mieszkańców wielu miast. Od Bogoty po Berlin pojawiały się inicjatywy podnoszące rangę indywidualnych i współdzielonych rowerów zapewniających ludziom możliwość swobodnego i bezpiecznego przemieszczania się.
Przeczytaj też: Startup Tier przejmuje Nextbike. Razem będą świadczyć nowe usługi dla miast
Polscy włodarze także powinni sięgnąć po „Rowerowe miasto”, żeby przekonać się, że rower może świetnie wspierać transport publiczny, pozwalać dojeżdżać dzieciom do szkół, dostarczać towary i usługi. Mogą z niego korzystać rozwożący catering, naprawiający sprzęt AGD, miejscy ogrodnicy, medycy, opiekunki i opiekunowie osób starszych czy prawniczki i prawnicy – wszyscy mogą jeździć rowerem.
Na przykładzie Holandii widać, że świetnie sprawdzają się połączenia rowerowo-kolejowe. Rozwiązują one za jednym zamachem kilka problemów. Przede wszystkim aktywizują mieszkańców i eliminują z ulic samochody, którymi podróżuje statystycznie półtorej osoby. Skutecznie wpływają na redukcję emisji CO2 z transportu. Zapewniają też rozwój biznesu – tam gdzie ludzie poruszają się pieszo lub rowerem, tam rozwija się gastronomia, lokalne sklepy i punkty usługowe. No tak – można powiedzieć – ale to wszystko kosztuje. To prawda, o finansowaniu i budowie rowerowej infrastruktury też tu kilka ciekawych zdań i przykładów można znaleźć.
Książka „Rowerowe miasto. Holenderski sposób na ożywienie miejskiej przestrzeni” autorstwa Melissy Bruntlett i Chrisa Bruntletta wydana została przez wydawnictwo Wysoki Zamek w serii Miasto Szczęśliwe.