Niższe niż w Zachodniej Europie ceny energii nie mogą być dowodem na to, że mamy dobrą politykę energetyczną. Węglowa kurtyna, za którą jesteśmy schowani w ostatnich miesiącach, może nagle opaść
Poniedziałek, 18 października: Europa wchodzi w nowy tydzień z rekordowymi cenami energii elektrycznej. W południowej części kontynentu, np. we Włoszech, Hiszpanii czy Grecji zdają się zmierzać w kierunku 250 euro/MWh (czyli ponad 1100 zł/MWh). Dla porównania w Polsce, mimo poważnych wzrostów ceny energii, na giełdzie stawki pozostają w okolicach 550 zł/MWh (oczekiwania na przyszły rok są na poziomie 450 zł/MWh). Prąd, mimo że ogromnie w ostatnich miesiącach podrożał, jest u nas obecnie najtańszy w całej UE.
Przeczytaj też: Nowy układ sił? Solorz nakręci morskie wiatraki
Ogromne różnice w poziomie cen na granicy sprawiają, że Polska pierwszy raz od lat jest eksporterem energii elektrycznej. We wrześniu eksport prądu wyniósł prawie całą terawatodzinę i jeśli nic się nie zmieni, nie można wykluczyć, że nasz kraj zamknie 2021 r. jako eksporter energii netto (mimo że w ubiegłym roku pobiliśmy rekord po stronie importu).
Co sprawia, że w europejskiej energetyce doszło do takich perturbacji? Czynników jest kilka. Zachodnia Europa mocno oparła transformację energetryczną na budowie farm wiatrowych. Niestety 2021 r. okazał się słaby pod względem wietrzności. W Niemczech produkcja z wiatru od stycznia do sierpnia br. okazała się o 20 proc. niższa niż rok wcześniej. Dodatkowo cenowy stres nasila podgrzewana przez Rosjan panika na unijnym rynku gazu. Przybywa obaw, że zapasy surowca w magazynach okażą się niewystarczające. Dodatkowo ceny uprawnień do emisji CO2 są niemal dwukrotnie wyższe niż na początku 2021 r.
Na tym tle Polska jako węglowy skansen Europy wygląda pozornie bezpiecznie. Niezależnie od tego, czy pracują wiatraki i farmy słoneczne, można włączyć produkcję z węgla. Prawicowi politycy w ostatnich tygodniach lubią wskazywać na ten fakt twierdząc, że węgiel jest dla nas gwarancją bezpieczeństwa.
To jednak złudny spokój. Węglowa kurtyna, za którą znajduje się Polska, może pewnego dnia opaść, pokazując wszystkie słabości krajowej polityki energetyczno-klimatycznej. W chwili, w której piszę ten komentarz, węgiel zaspokaja 75 proc. krajowego zapotrzebowania na prąd, a emisyjność produkcji jest bliska 700 g CO2/kWh. To zdecydowanie najwięcej w całej Europie. Jeśli tylko warunki pogodowe się poprawią, krajowy prąd, tak samo jak przez kilka poprzednich lat, przestanie być dla odbiorców z innych krajów atrakcyjny cenowo. Bazując na węglu, ryzykujemy też dużo więcej. Przybywa firm, które chcą wyeliminować CO2 z całego swojego łańcucha wartości (o ciekawy przypadku Coca-Coli HBC przeczytasz tutaj). W ciągu dekady może się więc okazać, że międzynarodowe korporacje nie będą chciały lokować w Polsce swoich fabryk.
Przeczytaj też: Shell Ionity wreszcie w Polsce
Jest też dużo bardziej prozaiczny powód, dla którego uzależnienia od węgla należy się obawiać. Średni wiek polskich elektrowni wynosi 47 lat. Tak starych urządzeń nie uda się długo reanimować. Mimo regularnych przeglądów i remontów ich awaryjność rośnie i będzie rosła nadal. Po 2025 roku czeka nas wyłączenie ponad 10 GW mocy w tych elektrowniach, więc może jej w końcu zabraknąć. I wtedy to Polska będzie na potęgę importować tak dużo energii, jak tylko się da i skąd tylko się da.
Dlatego obecna cenowa stabilność na tle reszty UE może być dla Polski tylko czasem ciszy przed burzą. Potrzebujemy pilnych inwestycji w nowe źródła energii. Jakie? Nisko- i bezemisyjne. Ochrona klimatu jest i nadal będzie w najlepiej pojętym polskim interesie. Co do wyboru technologii nie warto się dziś spierać, tylko stawiać na dywersyfikację. Zanim węglowa polska kurtyna opadnie z wielkim hukiem.