Amerykańska korporacja reaguje w końcu na krytykę organizacji i aktywistów ekologicznych. Zmiany będą jednak mocno rozciągnięte w czasie
Uber zapowiada, że do 2040 r. jego flota pojazdów będzie w pełni elektryczna. To odległy termin, ale proces odchodzenia od aut spalinowych może zakończyć się szybciej. W niektórych częściach świata jest to wręcz pewne: w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie oraz w Europie Uber będzie wozić pasażerów wyłącznie elektrykami najpóźniej 2030 r. W przypadku Londynu granicę stanowi rok 2025.
Przeczytaj też: Kaczyński zapowiada „piątkę dla zwierząt”
Kilka miesięcy temu podobną deklarację złożył największy konkurent Ubera, firma Lyft. Elektryfikacja ma nastąpić w jego przypadku do 2030 r., ale Lyft wszystkie koszty przerzuca na kierowców. Tymczasem Uber, by ułatwić proces, zamierza w najbliższych latach zainwestować 800 mln dolarów. Korporacja planuje zacieśniać współpracę z wybranymi koncernami motoryzacyjnymi (na liście są już General Motors, Renault oraz Nissan) i nakłaniać kierowców, by przesiadali się do samochodów na prąd.
Uber zapowiada, że już niedługo wprowadzi w aplikacji opcję zamawiania samochodu elektrycznego lub hybrydy. Obecnie jest ona dostępna w kilkunastu miastach w Ameryce Północnej, do końca roku pojawi się w 65 miastach na całym świecie. Użytkownicy muszą się liczyć z tym, że za ekologiczny transport zapłacą więcej. Wzrost opłat sprawi jednak, że kierowcy jeżdżący samochodami elektrycznymi będą zarabiać więcej. To kolejna zachęta, która powinna ich przekonać do rezygnacji z auta z silnikiem spalinowym.
Przeczytaj też: Wodór ma strategiczne znaczenie dla Orlenu
Deklaracje Ubera i Lyfta nie sprawią, że transport drogowy na świecie ulegnie wielkim zmianom. Nowe strategie są jednak konieczne. Firmy przewozowe stanowią poważne obciążenie dla środowiska i od lat krytykowane są za to, że nie rozwiązują problemów, jak zapowiadano, lecz generują nowe: korki są dłuższe, emisje rosną, a warunki pracy kierowców są niezbyt atrakcyjne.