Może chodzi o brak strategicznego myślenia i odkładanie problemów na potem. Może to kolejny przykład, że górnictwem od dekad zarządza się w Polsce na zasadzie „jakoś to będzie”.
Polska zdecydowanie potrzebuje transformacji energetycznej, czyli odchodzenia od paliw kopalnych takich jak węgiel. Proces ten powinien jednak odbywać się w sposób przemyślany, zaplanowany, z poszanowaniem interesów wszystkich stron. Można na tym dużo zyskać, bo alternatywne, odnawialne źródła energii, czyli OZE i magazyny prądu cały czas tanieją. Problem w tym, że to, co obecnie dzieje się w górnictwie, nie przypomina ani ewolucji, ani rewolucji, tylko plan zniszczenia, w dodatku dość chaotycznie realizowany.
Problemy biznesowe i społeczne, o których green-news.pl donosi dość regularnie, to niestety nie wszystko. Do akcji włączył się też koronawirus. Co jest największym paradoksem, kulminacja zamieszania na Śląsku przypada w momencie, gdy reszta Polski z epidemią zaczyna sobie radzić coraz lepiej.
Przeczytaj też: To koniec górnictwa, jakie znamy. Tego kryzysu nie da się zakończyć
– Jeżeli byśmy oddzielili Śląsk i zakażenia koronawirusem w kopalniach od przebiegu epidemii w Polsce, to mielibyśmy już tendencje spadkową – ocenił w niedzielę minister zdrowia Łukasz Szumowski.
Dotychczas w Polsce potwierdzono niecałe 16 tys. zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2. Zmarło 800 osób. W niedzielę przybyło w kraju 345 nowych zakażeń, a zdecydowaną większość z nich odnotowano w województwie śląskim. Według nieoficjalnych szacunków wirusem zakażonych jest około 500 górników, z tego 400 w samej Polskiej Grupie Górniczej.
– Zła informacja jest taka, że mamy w tej chwili bardzo wiele dodatnich wyników u górników na Śląsku – powiedział Szumowski. Przyznał, że gdyby nie ogniska w kopalniach, to na Śląsku mielibyśmy „tylko kilkanaście nowych osób chorych”.
Przeczytaj też: Prywatna kopalnia upadnie przez problemy Śląska?
Wydobycie węgla w Polsce oznacza bardzo trudne warunki pracy, które sprzyjają rozprzestrzenianiu się wirusa. Na szczęście ponad 97 proc. zakażonych w kopalniach przechodzi chorobę bezobjawowo. Niestety koronawirus wychodzi już poza kopalnie i jest całkowicie poza kontrolą. Tymczasem cały kraj wchodzi w fazę znoszenia obostrzeń. Wielu Polaków zmęczonych jest już dwumiesięcznym pozostawaniem w domach. Przedsiębiorcy i cała gospodarka za wprowadzenie ograniczeń w pracy i poruszaniu się płacą ogromną cenę. Czy cały ten społeczny wysiłek, jaki ponieśliśmy, żeby powstrzymać w kraju rozprzestrzenianie się epidemii, zostanie zniweczony, bo w górnictwie zignorowano ryzyko rozprzestrzenianie się wirusa w kopalniach?
Według opublikowanych w poniedziałek rano danych Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego, liczba osób z potwierdzonym zakażeniem w całym regionie to obecnie 3708 (o 142 więcej, niż w niedzielę po południu). PAP z kolei podaje, że wirusa wykryto m.in. u 57 pracowników gliwickiej kopalni Sośnica. Danych z tego zakładu brakowało w niedzielnej popołudniowej informacji dotyczącej innych czwartkowych próbek. Sygnalizowano wówczas, że wirusa wykryto u 108 górników. To pracownicy kopalń: Jankowice w Rybniku (38 osób), Murcki-Staszic w Katowicach (15 osób), Pniówek w Pawłowicach (29 osób) oraz Bobrek w Bytomiu (26 osób).
Przeczytaj też: Fotowoltaika i farmy wiatrowe nokautują węgiel i gaz
Specjalizująca się w górnictwie dziennikarka Karolina Baca-Pogorzelska poinformowała na Twitterze, że zakażeni są już ratownicy górniczy z kopalni Murcki-Staszic i Bobrek. Muszą czekać na wyniki testów, dezynfekcję stacji i wozu bojowego. A przecież od samego początku powinni być chronieni ze szczególną uwagą, bo ponoszą odpowiedzialność za życie innych osób, nierzadko narażają przy tym swoje własne.
Pierwsze przypadki koronawirusa w Polsce odnotowano w marcu, ponad dwa miesiące temu. Było dużo czasu na to, by nie tylko przygotować się na falę zachorowań, ale też jej zapobiec. Środki bezpieczeństwa w przypadku koronawirusa są w rzeczywistości bardzo proste: maseczki, dezynfekcja, zachowywanie dystansu. Od dłuższego czasu słychać było jednak, że w górnictwie procedury te nie są wystarczająco przestrzegane, zwłaszcza na dole. Nie ograniczono liczby górników na poszczególnych zmianach, jak robi się w niektórych krajach. Nie wiadomo też, dlaczego po prostu nie zmniejszono wydobycia w Polskiej Grupie Górniczej, która ma gigantyczny problem z nadprodukcją i niesprzedanym węglem.
Przeczytaj też: Solidarność pisze do szefa PiS, by ten nakazał spalać więcej węgla
Może chodzi o brak strategicznego myślenia i odkładanie problemów na potem. Może to kolejny przykład, że w górnictwem od dekad zarządza się w Polsce na zasadzie „jakoś to będzie”. Może wreszcie pokutuje opinia, że kopalnie z nieznanych przyczyn są zabezpieczone przed rozprzestrzenianiem się koronawirusa, jak twierdził były już wiceminister aktywów państwowych nadzorujący jeszcze do niedawna górnictwo. Adam Gawęda powoływał się na opinię Głównego Instytutu Górnictwa, która wskazuje, że warunki dołowe, czyli temperatura i przewietrzanie wszystkich wyrobisk, sprawiają, że to środowisko nie pozwala na przenoszenie się wirusa.