Odsuwanie planu budowy nowej kopalni w czasie może świadczyć o tym, że kurs rządu ulega korekcie
W ostatnich dniach z porządku obrad sejmowej komisji wykreślono procedowanie specustawy górniczej, która miała przyspieszyć budowę nowych kopalń w Polsce. W projekcie założono wprowadzenie tzw. „obszarów specjalnego przeznaczenia”, w któych samorządy nie miałyby żadnego wpływu na lokalizację nowych kopalń. Taki rozwój sytuacji wzmacnia presję na PGE, największego dostawcę energii elektrycznej w Polsce, a także na polski rząd, aby przygotować się na stopniowe zamknięcie Bełchatowa – największej elektrowni węglowej w Europie.
Przeczytaj też: PGE pozwana za przyczynianie się do kryzysu klimatycznego
Do tej pory PGE – spółka znajdująca się w większości w rękach państwa – stała przed fałszywym wyborem: uruchamiać nową odkrywkę z dala od Elektrowni Bełchatów, żeby wydłużyć jej funkcjonowanie – albo zastąpić ją elektrownią atomową. Obecnie Bełchatów odpowiada za blisko jedną piątą rocznego zapotrzebowania na energię w Polsce, ale jego dni są policzone. Kurczące się zasoby istniejących odkrywek mają ostatecznie wyczerpać się do 2035 r.
Zarówno budowa w Bełchatowie nowej kopalni, jak i elektrowni atomowej, to ogromne projekty infrastrukturalne. Celem obu byłoby dostarczanie energii w trybie non-stop, jako podstawa systemu energetycznego. Projekty zaspokoiłyby też istotne potrzeby polityczne. W krótkim horyzoncie czasowym powstałyby tysiące nowych miejsc pracy i zagwarantowano by Polsce niezależność energetyczną. Jednak oba byłyby horrendalnie drogie.
Według szacunków PGE nowa kopalnia węgla brunatnego w Złoczewie, prawie 50 km od Bełchatowa, który miałaby zaopatrywać, kosztowałaby ok. 12 mld zł, włączając w to niezbędne inwestycje infrastrukturalne.
Amerykański Instytut Ekonomiki Energetyki i Analiz Finansowych (Institute for Energy Economics & Financial Analysis, IEEFA), z którym współpracuję, nie ma wątpliwości, że rozważana nowa kopalnia oznaczałaby utopienie środków wydanych na jej budowę. Ze względu na emisje CO2 musiałaby zostać przedwcześnie zamknięta, prawdopodobnie nawet zanim na dobre zaczęłaby funkcjonować.
Z kolei budowa elektrowni atomowej zajęłaby co najmniej dekadę od ostatecznej decyzji – a ta wydaje się odległa, biorąc pod uwagę ogromne pieniądze, które trzeba zgromadzić. Według najnowszych szacunków brytyjska Hinkley Point C – prawdopodobnie najdroższa nowa elektrownia atomowa na świecie, której budowa pochłonie 23 mld funtów (ok.110 mld złotych) – ma zostać uruchomiona dopiero ok. 2026 r. (ostateczną decyzję o inwestycji podjęto w 2016 r.). Flagowy projekt atomowy francuskiej grupy EDF we Flamanville ma zacząć dostarczać energię elektryczną w 2022 r., 15 lat po rozpoczęciu budowy w 2007 r. Innymi słowy, jest już prawdopodobnie za późno, aby zbudować w Polsce elektrownię atomową, która mogłaby zastąpić Bełchatów we wczesnych latach trzydziestych.
Dwa tygodnie temu IEEFA opublikowała raport, w którym wzywa PGE do porzucenia planów eksploatacji nowej odkrywki węgla brunatnego w Złoczewie. Zwraca uwagę na kiepskie wyniki finansowe grupy, powtarzające się od czterech lat, czyli odkąd zaczęła mocniej inwestować w węgiel brunatny i kamienny.
Problem z polskim węglem polega na tym, że wzrost hurtowych cen energii nie nadąża za rosnącymi kosztami emisji CO2. A w przyszłości, w miarę jak sieć – zarówno w Polsce, jak i przez połączenia z sąsiednimi krajami – wzbogaci się o coraz to nowe OZE o kosztach krańcowych bliskich zeru, można spodziewać się spadku cen hurtowych.
Strategia rządu zdaje się mieć na celu umożliwienie dalszej nierentownej eksploatacji polskich złóż węgla kamiennego i brunatnego. Tymczasem najlepiej dla Polski byłoby przyjąć do wiadomości, że niższe hurtowe ceny energii niedługo staną się faktem – i przygotować się na tę sytuację. Zamiast tego rząd zdaje się dążyć do opóźnienia lub zablokowania rozwoju lokalnych OZE oraz importu energii, aby utrzymać miejsce na rynku dla nierentownego węgla.
Nowa kopalnia w PGE z całą pewnością nie powstanie szybko. Szereg narzędzi prawnych wykorzystywanych obecnie przeciwko wszystkim nowych odkrywkom, zapewne zostanie użytych i tym razem. Oficjalna rezygnacja z tego projektu mogłaby rozpocząć wielce potrzebną debatę na temat realnych alternatyw.
Polska musi pilnie zaplanować miks energetyczny na rok 2025, 2030 i kolejne. Możliwych recept można szukać na świecie: są to farmy wiatrowe na lądzie (światowymi liderami są tu Urugwaj i Teksas), farmy wiatrowe na morzu (Dania i Tajwan), energia słoneczna (Indie i Kalifornia), nowe interkonektory (Wielka Brytania), magazynowanie energii w akumulatorach (południowa Australia i Kolorado), a także zaawansowane, zdigitalizowane sieci elektroenergetyczne połączone z zarządzaniem popytem – tutaj przykładem mogą być kraje nordyckie.
Przeczytaj też: Czas odpowiedzieć na trudne pytania w sprawie elektrowni
Dla Polski krytyczne będzie wykorzystanie już dostępnych funduszy unijnych i skuteczny lobbing na rzecz pozyskania nowych. Nie można dopuścić, aby zmiany w energetyce doprowadziły do utraty miejsc pracy w regionach takich jak Bełchatów, które rozwijały się dzięki węglowi. Należy umożliwić ich dalszy rozwój, ale w oparciu o sensowniejszą ekonomicznie i bardziej ekologiczną energię.