Może okazać się, że nieudana próba nowelizacji przepisów dla wiatraków przyniesie więcej dobrego niż można byłoby przypuszczać. Zamiast na odległości dla turbin, rząd zaczął skupiać się na „uwalnianiu” inwestycji w inny sposób, w dodatku wszystkich OZE. Swoje propozycje ma też Instytut Reform
Pomysły lub gotowe przepisy na przyspieszenie repoweringu wiatraków (wymiany turbin na nowsze modele w miejsce istniejących), OPRO i wdrożenia RED III, a także inne, projektowane zmiany w ustawie o odnawialnych źródłach energii – to bilans ostatnich tygodni w polskiej legislacji związanej z „zieloną” energetyką.
Części z tych inicjatyw być może byśmy nie ujrzeli, gdyby nie weto prezydenta Karola Nawrockiego wobec tzw. noweli ustawy wiatrakowej.
Wszystkie te rozwiązania mają jeden wspólny mianownik – w jakimś zakresie dotykają przepisów środowiskowych, związanych z uzyskiwaniem pozwoleń (tzw. permitting). Jak pisaliśmy kilka miesięcy temu, branża OZE głównie tego zaczęła oczekiwać od rządu, a nie zmiany odległości od zabudowań dla wiatraków.
Zresztą, to, że o ustawie mówiono niemal wyłącznie w kontekście zmiany dopuszczalnej odległości turbin od zabudowań na 500 metrów, zaszkodziło nie tylko wiatrakom, ale i innym OZE w Polsce (jak biometanowi).
Przeczytaj też: Bezpieczeństwo Polski a klimat. Jego zmiany już nas dotykają
Nastawienie sektora po tych wydarzeniach – tak słyszymy – nie tylko się nie zmieniło. Nawet umocniło się przekonanie, że cała nadzieja w deregulacji i w uproszczeniach przepisów. Niemałą rolę do odegrania mają także Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska (RDOŚ) oraz innych organów nadzoru środowiskowego. Na nic zdadzą się lepsze przepisy, jeżeli instytucje je egzekwujące i weryfikujące zgłoszenia będą niewydolne.
Kilka pomysłów na naprawę tego stanu rzeczy przedstawił niedawno Instytut Reform. Zawarł je w raporcie „W gąszczu procedur”. Organizacja wskazuje jasno: największą przeszkodą w przypadku inwestycji OZE w Polsce są dłużące się procedury wydawania pozwoleń. Dla lądowych farm wiatrowych trwa on nawet do siedmiu lat, dla elektrowni fotowoltaicznych około trzech lat.
Barierze regulacyjnej towarzyszą jednak inne, może mniejsze, ale również istotne. Wciąż nieznane pozostają skutki reformy planowania przestrzennego (plany ogólne), brakuje wytycznych, ale i dostępu do danych, zwłaszcza środowiskowych. Są ograniczenia sieciowe, bo poza tym, że inwestycja może się dłużyć, to najpierw trzeba znaleźć miejsce do jej przyłączenia. A o to jest niezwykle trudno. Wisienką na torcie jest ogólny brak społecznej akceptacji dla OZE, w szczególności nowych farm wiatrowych (polecamy przeczytać o wydarzeniach w gminie Głubczyce).
W tytułowym „gąszczu”, ale problemów, można się zagubić. Raport daje jednak odpowiedzi na to, co można poprawić i to bez większego zaangażowania kapitałowego. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście upraszczanie i skracanie procedur.
– Przyspieszenie rozwoju OZE w Polsce wymaga systemowych rozwiązań. Tymczasem zmiany wprowadzane do polskiego porządku prawnego są często fragmentaryczne i niespójne. Wśród najważniejszych systemowych rozwiązań widzimy możliwość równoległego procedowania decyzji środowiskowych i planów miejscowych przez inwestorów, a także cyfryzację procedur. Te dwie rzeczy mogłyby znacząco usprawnić proces wydawania decyzji – mówi green-news.pl Maria Niewitała-Rej, analityczka ds. polityki klimatyczno-energetycznej w Instytucie Reform, współautorka raportu.
Rekomendacje dotyczą również rewizji aktów prawnych kluczowych dla permittingu, czyli ustaw o odnawialnych źródłach energii, Prawo Energetyczne czy o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie (określająca np. zasady przeprowadzania oceny oddziaływania na środowisko, OOŚ). Obszary przyspieszonego rozwoju OZE (OPRO) również mogą pozytywnie przyczynić się do poprawy sytuacji, ale ich wdrożenie napotyka pewne problemy.
Wszystkie rekomendacje przedstawia poniższa tabela (znajduje się także w raporcie na stronach 32–33).
Co podkreśla branża i o czym wspomnieliśmy na początku tego materiału: wątek odległości dla turbin wiatrowych jest poboczny. Niemal nie istnieje. To dowód na to, że źle rozłożono akcenty, gdy rząd pracował nad nowelizacją ustawy. Jednocześnie, jak przyznaje Niewitała-Rej, zmniejszenie odległości do 500 metrów i tak niewiele by dało.
Przeczytaj też: Biznes UE naciska na Brukselę. Chce deregulacji w zamian za inwestycje
– W raporcie pokazujemy, że główną barierą dla rozwoju OZE w Polsce są długotrwałe procedury administracyjne. Ograniczenia dotyczące minimalnej odległości turbin wiatrowych od zabudowy faktycznie przyczyniły się do zahamowania rozwoju lądowej energetyki wiatrowej w Polsce. Zmniejszenie tej odległości do 500 metrów nie było jednak najważniejszą zmianą z odrzuconej nowelizacji, gdyż dziś największe turbiny i tak wymagają większego odsunięcia się od zabudowy mieszkalnej ze względu na oddziaływania akustyczne – mówi.
Wszystko rozbija się o normy hałasu, co przyznają to w nieformalnych rozmowach przedstawiciele deweloperów farm wiatrowych. Coraz częściej wybrzmiewa to także na branżowych konferencjach. W tej chwili ważniejsze dla branży są kwestie przepisów, zagospodarowania przestrzennego i zwiększenie dostępności mocy przyłączeniowych.
Jak widać, w II połowie 2025 roku doszło do przebiegunowania zainteresowania sektora.
Fot. plac budowy jednej z największych farm wiatrowych w kraju – Miejska Górka (Tauron) / mat. prasowe