W poniedziałek największą zmianą w projekcie noweli wiatrakowej był fundusz partycypacyjny. W środę okazało się, że koalicja rządząca przypomniała sobie, że trzeba zająć się mrożeniem cen energii. Krajowa energetyka znowu stała się ofiarą bieżącej polityki
Projekt ustawy wiatrakowej z kluczową zmianą, jaką jest zmniejszenie dopuszczalnej odległości turbin od zabudowań (do 500 metrów) i zniesienie tzw. zasady 10H, został przyjęty przez Sejm. Przy 231 głosach „za”, 193 „przeciw” i jednym wstrzymującym się.
Emocje budziły jednak nie wiatraki, a wszystko, co wydarzyło się wokół projektu w ciągu niecałych 72 godzin. W poniedziałek rozbudowano go fundusz partycypacyjny, który fundować mają inwestorzy i płacić rocznie 20 tys. zł za każdy 1 MW mocy zainstalowanej farmy (więcej w tekście o „Wielkim kuszeniu”).
Przeczytaj też: Na odległości 700 metrów też da się budować
Później okazało się, że konieczne jest jeszcze doprecyzowanie przepisów związanych z funduszem. Na koniec i tak nie to było najważniejsze. W środę 25 czerwca podczas porannej konferencji prasowej ministerka klimatu i środowiska ogłosiła, że konieczne jest dodanie poprawki o mrożeniu cen energii do końca tego roku (są zamrożone do września br.) do projektu. Co nastąpiło szybko i jeszcze tego samego dnia przegłosowano całość.
Przypomnijmy tylko, że projekt nie dotyczy wyłącznie wiatraków, ponieważ od początku zawierał także rozwiązania dla biometanu. Dokument, który trafił teraz do Senatu, to potwór Frankensteina – sklecony z kilku niezwiązanych ze sobą nowelizacji.
Nie sposób nie przypomnieć, że takie praktyki – chaotyczne łączenie przepisów lub wrzucanie do nich zmian – było wielokrotnie krytykowane przez obecną władzę, gdy rządziła Zjednoczona Prawica. Pisaliśmy o niemal bliźniaczym zdarzeniu na początku 2023 roku, kiedy poprawka pisana na kolanie przemodelowała projekt noweli wiatrakowej.
Po co koalicji to wszystko? Najwidoczniej władza nie wyciągnęła wniosków z innej, identycznej sytuacji, którą sama sprokurowała na początku kadencji, czyli pod koniec listopada 2023 roku. Wówczas do projektu ustawy mrożącej ceny dołączono przepisy nowelizujące reguły dla wiatraków. Jak się skończyło, wszyscy wiemy. A kto nie pamięta, opisaliśmy je w tekście pod wymownym tytułem: Jaka piękna (wiatrowa i nie tylko) katastrofa. Miało być szachowanie prezydenta, jest dramat w kilku aktach.
Pomysł z końca roku 2023 powtarza się teraz latem 2025 roku. Rządzący chcą „zaszachować” prezydenta Andrzeja Dudę i wymusić, aby ostatecznie złożył podpis pod ustawą, która dotyczy przedłużenia zabezpieczenia cen energii na ostatnie trzy miesiące roku.
Chodzi o wywołanie wrażenia, że głowa państwa nie chciałaby mrozić cen energii dla obywateli (choć to mrożenie przestaje być potrzebne), a dobry rząd pochyla się nad problemem. To skierowanie oskarżeń w kierunku aktualnego lub przyszłego prezydenta, ponieważ nie wiadomo, jak szybko ustawą zajmie się Senat i czy zgłosi poprawki.
Widać to już w narracji polityków koalicji. „Właśnie ludzie Kaczyńskiego zagłosowali przeciwko zamrożeniu cen energii dla obywateli do końca 2025 r. Do złodziejstwa pierwsi, do pomocy ostatni. Cały PiS” – napisał w serwisie X poseł Tomasz Trela tuż po głosowaniu ws. wiatraków.
Sęk w tym, że taka operacja już raz się nie udała i tym razem prezydent Andrzej Duda nie musi ustępować (w 2023 roku nie musiał nawet sięgać po weto). Prezydent elekt Karol Nawrocki również. Zwłaszcza że obydwaj dawali do zrozumienia, że nie po drodze im z energetyką wiatrową (czy to słuszne stanowisko to inna historia).
W zasadzie na tej zagrywce więcej stracić może koalicja rządząca aniżeli obecny lub przyszły prezydent. To niemal prezent, by Karol Nawrocki mógł szybko zawetować głośną ustawę na początku kadencji. Do tego jeszcze jak na tacy otrzymał niemal gotową argumentację.
Żeby oddać kuriozalność całej sytuacji – należy wspomnieć, że sektor wiatrowy w Polsce trochę pogodził się z zasadą 10H i minimalną odległością turbin 700 metrów od zabudowań mieszkalnych. Pisaliśmy o tym w tekstach o rozwijanych projektach i o tym, że branża czeka raczej na uproszczenie przepisów, a nie na zmianę odległości.
Można przypuszczać jeden scenariusz rządu w tym kontekście. 500 metrów ma być tylko elementem gry. W zamian” za podpis prezydenta, z ustawy mógłby zostać usunięty ten kontrowersyjny dla PiS i Konfederacji zapis. Czyli: wrzutką tak naprawdę jest pozostanie 500 metrów, aby mieć co poświęcić w trakcie licytacji z prezydentem.
Przeczytaj też: Jest kolejka chętnych do tegorocznej aukcji offshore wind
Chociaż zmieniano i poprawiano wiele, to ostateczny kształt większości regulacji pozostał niezmieniony. Należy odnotować usystematyzowanie części zapisów dotyczących funduszu partycypacyjnego.
Doprecyzowano, że będzie on funkcjonował wyłącznie w przypadku farm oddawanych do użytku po 20 października 2026 roku (system zastąpi planowany wykup mocy z farmy przez obywateli jako prosumentów wirtualnych). Właściciel mieszkania czy domu, zlokalizowanego w promieniu 1 km od turbiny, będzie mógł otrzymać rocznie maksymalnie 20 tys. zł z funduszu (z tytułu tego, że żyje w pobliżu wiatraka).
Nie sposób przewidzieć, czy te zapisy przetrwają lub czy nie zostaną zmienione. Jak pokazały ostatnie tygodnie – jedyne, czego można być pewnym, to dalszego upolityczniania spraw krajowej energetyki.