Sztokholm w obliczu kryzysu energetycznego i prognoz dotyczących wzrostu zapotrzebowania na energię elektryczną zmienia zdanie w sprawie atomu. Podjęto już szereg działań, które obejmują nie tylko rozwój dużych reaktorów, ale i SMR
Przez lata w Europie energetyka jądrowa była w odwrocie, a powstające reaktory można było policzyć na palcach jednej ręki. Po wybuchu wojny w Ukrainie zdanie w kwestii atomu zaczęły zmieniać kolejne europejskie stolice. Zawiązał się nawet „sojusz”, który zrzesza państwa widzące w swoich miksach miejsce dla atomu. Znalazły się w nim kraje dopiero stawiające pierwsze kroki w energetyce jądrowej jak Polska, chcące wrócić do tej technologii Włochy czy światowa potęga w tej dziedzinie, Francja.
Szczególnym przypadkiem jest Szwecja. Gdy negocjowano nieformalny ogólnounijny sojusz, Sztokholm musiał pozostać neutralny. Szwedzi sprawowali wtedy przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej i nie mogli się zaangażować, ale wysyłali na te spotkania swoich przedstawicieli. Ta neutralność była jednak tylko wymuszona. Seria zdarzeń z ostatnich miesięcy jasno wskazuje na jedno: szwedzkie ambicje w kwestii energetyki jądrowej są ogromne.
Przeczytaj też: Polsko-amerykańska współpraca przy atomie się zacieśnia
W Szwecji kolejne rządy wielokrotnie zmieniały zdanie w sprawie atomu, odwołując decyzje poprzedników, którzy chcieli wygaszać starsze elektrownie jądrowe. Jednak ostatni strategiczny dokument kraju zakładał, że do 2040 roku miks energetyczny będzie opierać się tylko na odnawialnych źródłach (OZE) i hydroenergetyce (elektrownie wodne). Od 2015 roku trwało zamykanie kolejnych reaktorów, a w użytku pozostawiano tylko nowsze bloki, które również miały zostać wygaszone około 2040 r. Obecnie pracuje sześć reaktorów – dwa w Ringhals, jeden w Oskarshamn i trzy w Forsmark.
Po planach wycofania się z atomu nie ma jednak śladu, a nowy kurs wytyczyła w sierpniu bieżącego roku ministerka klimatu i środowiska Romina Pourmokhtari. Ogłosiła, że do 2045 roku w Szwecji powinno powstać co najmniej 10 nowych, dużych reaktorów. Nowych jednostek powstać jeszcze więcej, jeśli uwzględnione zostaną małe reaktory modułowe (SMR), z którymi Sztokholm wiąże pewne nadzieje.
Szwedzi potrzebują nowych mocy, by zdekarbonizować energetykę oraz ciepłownictwo, ale też transport i inne sektory gospodarki. Rosnące zapotrzebowanie na energię elektryczną może pokryć właśnie atom. Skandynawowie nie mogą specjalnie liczyć na fotowoltaikę, a wiatraki czy elektrownie wodne też mają swoje ograniczenia.
W ostatnim czasie wszystko gra na korzyść atomu. Nie ma sprzeciwu w szwedzkim społeczeństwie (ominęła je nawet panika wywołana katastrofą w Fukushimie w 2011 r.), a profity płynące z korzystania z energii jądrowej widzą i rządzący i biznes. Mogli je zaobserwować na własnym podwórku: sześć działających reaktorów wytwarza prawie 30 proc. energii elektrycznej w kraju (50 TWh ze 170 TWh w 2022 r.).
Atomowy zwrot potraktowano poważnie. Vattenfall, właściciel trzech nadal pracujących bloków jądrowych w kraju (dwa w Ringhals i jeden w Forsmark), już organizuje wyjazdy swoich przedstawicieli do innych państw i analizuje, jakie technologie jądrowe wybrać. Koncern w latach 2019-2020 musiał zamknąć dwa reaktory Elektrowni Ringhals 1 i 2. Teraz prowadzi badania, czy w Ringhals, gdzie działają jeszcze dwa bloki oddane do użytku w latach 80. XX w., da się dostawić SMR. W kwesti małych reaktorów modułowych Szwedzi wykazują jednak o wiele mniejszy optymizm niż ten znany z Polski. SMR oczekiwane są tam najwcześniej w pierwszej połowie lat 30. XXI w.
Szwedzki gigant energetyczny zaczął już prace nad wykupieniem terenów na półwyspie Varo, gdzie położona jest elektrownia Ringhals. Koncern opracowuje też raporty związane z budową nowych bloków, a zapewne pod koniec 2023 r. wybierze dostawcę i typ reaktora.
To jednak nie wszystko. Szwedzi duże zainteresowanie wzbudzili także ostatnimi zapowiedziami, że zniosą zakaz wydobycia uranu na swoim terytorium. Doniesienia rozpaliły wyobraźnię wielu osób, nawet bardziej niż głośne odkrycie z początku 2023 r., gdy szwedzka spółka LKAB ogłosiła, że natrafiła na wielkie złoża metali ziem rzadkich. Nie brakowało nagłówków, że złoża te mogą rozwiązać problem z paliwem jądrowym w Unii Europejskiej na lata. Ruda uranu pochodziłaby w końcu od członka UE, który powinien podzielić się tak kluczowym zasobem.
Przeczytaj też: Atomowe przyspieszenie przed wyborami
W kwestii uranu należy jednak trochę ostudzić emocje. Na terytorium Szwecji faktycznie znajdują się jedne z większych złóż tego pierwiastka w Europie. Na tym jednak koniec rewelacji. Według „Uranium Red Book” z 2020 r. (opracowania wydawanego m.in. przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej) łączne zasoby Szwecji wynoszą około 10 tys. ton. uranu. To zaledwie promil zasobów światowych, które wynoszą według różnych szacunków około 10 mln ton. Uran w Szwecji był już w przeszłości wydobywany, a zakaz wprowadzono stosunkowo niedawno – w 2018 roku. Są firmy, które w związku z tym poszły walczyć w sądzie z rządem Szwecji. Jedną z nich jest Aura Energy, która była gotowa do wydobycia, ale na drodze stanęły jej przepisy.
Obecnie nie wiadomo, jak dalej potoczą się losy zakazu, ale opowieści o ratunku jaki przyniesie jego zniesienie, trzeba odłożyć na półkę. Nie ma pewności, jaka jest jakość rudy, ani jaka jest opłacalność jej wydobycia. Pozyskaniu uranu towarzyszy wydobycie innych minerałów, zwłaszcza metali ziem rzadkich i to one mogą okazać się kluczowe dla inwestorów.
Przypadek Szwecji jest w tej części Europy szczególnie interesujący, ale nie jedyny. Z państw nordyckich tylko Norwegia nie przymierza się do atomu. Duńczycy przyglądają się SMR, a Finlandia doczekała się w 2023 r. uruchomienia kolejnego bloku jądrowego w Olkiluoto. Start fińskiej elektrowni był szczególnie symboliczny – tego samego dnia, gdy Finlandia zaczęła korzystać z Olkiluoto, Niemcy pierwszy raz nie produkowali energii elektrycznej z atomu.
Fot. mat. prasowe Vattenfall / Elektrownia Jądrowa Ringhals