Polityka Budapesztu, dotychczas tak chwalona nad Wisłą, blokuje UE i jej plany na embargo. Wszystko rozbija się, a jakże, o pieniądze. I to niemałe
Unia Europejska miesiąc temu wprowadziła zakaz importu węgla z Rosji, ale embargo zacznie obowiązywać formalnie od sierpnia 2022 r. Krok, choć słuszny, był jednym z tych łatwiejszych do podjęcia. Według unijnych szacunków w 2021 roku z Rosji sprowadzono do UE paliwa kopalne za 100 mld euro. Jednak wartość węgla stanowiła zaledwie 4 mld euro. W przypadku ropy chodzi o o wiele większe wolumeny – państwa UE w ub. r. wydały na nią 71 mld euro. Z tym surowcem od początku był problem, ponieważ w przemyśle paliwowym trudniej znaleźć alternatywne drogi dostaw. Rafinerie przetwarzające rosyjską ropę (Urals) są przystosowane właśnie do tego paliwa. Zakontraktowanie dostaw np. z Bliskiego Wschodu wiąże się z przestawianiem konfiguracji rafinerii.
Dobrym przykładem zróżnicowania gatunków ropy są rafinerie znajdujące się w grupie Orlenu (albo mające się znaleźć) na terenie Czech i Polski. U naszego południowego sąsiada, w Litwinowie przetwarzana jest ropa Urals (trafia tam ropociągiem „Przyjaźń”). Z kolei do zakładu w Kralupach trafia „lżejsza” ropa sprowadzana z naftoportów rozlokowanych na Morzu Śródziemnym, a więc pochodząca m.in. z Bliskiego Wschodu.
Przeczytaj też: Szef MAE obsypał Polskę pochwałami. Raport organizacji bardziej krytyczny
Podobna sytuacja jest w Polsce. Rafineria w Gdańsku (Lotos) jest już przygotowana do przerabiania ropy z Bliskiego Wschodu (lżejszej od Urals), ta w Płocku dotychczas skupiała się na przetwarzaniu rosyjskiej, choć i to się zmienia. Orlen wielokrotnie podkreślał w ostatnim czasie, że także w Płocku przetwarza ropę z innych kierunków. „Jeszcze w 2013 r. w płockiej rafinerii blisko 100 proc. przerabianej ropy pochodziło z Rosji. Obecnie udało się ograniczyć ten poziom do mniej niż 50 proc., a w całym systemie grupy Orlen nawet do 30 proc.” – zapewnia spółka w oficjalnych komunikatach.
Jednak nawet jeśli rafineria dostosuje się do przerobu innej ropy, pozostaje jeszcze kwestia dostaw i całego rynku. Jeżeli teraz nagle z państw Unii Europejskiej miałaby zniknąć ropa Urals, to nie ma co się oszukiwać: nie dość, że byłoby to kosztowne (choć słuszne, bo odcięłoby Rosjan od funduszy), to jeszcze grozi lokalnymi niedoborami. Tu nie ma złudzeń: wystarczy spojrzeć, jak wygląda obecnie rynek gazu w UE. Obecnie o paliwo zabiegają wszyscy. To, że istniejące, alternatywne rurociągi pozwalają w teorii przesyłać ropę i gaz, wcale nie znaczy, że będzie miało co nimi płynąć.
Jak dotąd propozycje KE ws. embarga na rosyjską ropę odrzucają przede wszystkim Węgry. Uwagi zgłaszały też Słowacja i Czechy. Wszystkie te państwa, trzy czwarte Grupy Wyszehradzkiej, próbują wynegocjować sobie dłuższe okresy przejściowe i zrezygnować z ropy z Rosji dopiero z końcem 2024 roku. Reszta UE miałaby to zrobić w ciągu sześciu miesięcy. W telegraficznym skrócie: państwa te są najbardziej uzależnione od rosyjskiego surowca. I gdyby sprawa się na tym kończyła, problem byłby do rozwiązania.
Brukseli zapewne uda się (albo już udało) porozumieć z Czechami, ale ze Słowakami i zwłaszcza Węgrami już nie będzie tak łatwo. Przede wszystkim, jeśli chodzi o słowacką rafinerię, to są to zakłady węgierskiej grupy MOL. Więc obydwa kraje grają do tej samej bramki ze względu na powiązania kapitałowe. Dodatkowo – rafinerie nad Dunajem są nastawione na ropę Urals, więc nie dość, że staną przed widmem niedoboru surowca, to jeszcze muszą ponieść koszty przestawienia produkcji. Węgrzy nie są jednak w tak fatalnej sytuacji, jak przekonuje Viktor Orban. Mają dostęp do alternatywnego ropociągu Adria, który prowadzi z terminalu Omišalju w Chorwacji na Węgry i Słowację, a w razie potrzeby może dostarczać ropę także do Czech.
Gdy premierzy Węgier i Słowacji (Bratysławę reprezentował wtedy Roberto Fico) otwierali zmodernizwaną (o zwiększonej przepustowości) nitkę Adrii w 2015 roku, nie dość, że robili to z pompą, to jeszcze zapewniali, że pomoże to zdywersyfikować dostawy i w razie potrzeby pojawi się alternatywa. Gdy w 2019 roku okazało się, że ropa płynąca „Przyjaźnią” jest zanieczyszczona i trzeba wstrzymać przesył, nikt nie załamywał rąk – przepustowość Adrii na odcinku węgierskim sprawia, że zaopatrzone zostałyby i rafineria w Słowacji, jak i ta na Węgrzech.
Teraz trudno oprzeć się wrażeniu, że Viktor Orban doznał amnezji. Jak inaczej mógłby bowiem zapomnieć o Adrii? Węgry dowodzą, że rezygnując z rosyjskich dostaw, zostałyby same z problemem braku ropy. Z kolei MOL wyliczał, że embargo kosztowałoby setki milionów dolarów i przestawienie się na inne źródła dostaw zajęłoby koncernowi od dwóch do czterech lat. W ostatniej analizie Ośrodka Studiów Wschodnich wskazano, że postawa Budapesztu to gra nie tylko o ropę. Węgry mają problemy z otrzymaniem unijnych funduszy, a na kursie kolizyjnym z UE są od lat.
„Węgry poprzez grożenie wetem usiłują uzyskać od UE koncesje dotyczące swojej energetyki i napływu do kraju funduszy unijnych” – czytam w analizie Andrzeja Sadeckiego „Węgry wobec embarga na rosyjską ropę”.
W jego publikacji pojawia się jeszcze jeden wątek: Zagrzeb ma na pieńku z Budapesztem w sprawie koncernu INA lata temu przejętego przez MOL. Obydwa państwa ścierają się w trybunałach, a lista zarzutów Chorwatów wobec węgierskiej spółki (m.in. miała przekupić byłego premiera kraju) jest długa. Dochodziło do tego, że za szefem MOL Zsoltem Hernadim Chorwaci wydawali listy gończe wspólnie z Interpolem (Hernadi kieruje spółką z Węgier nieprzerwanie od 2001 roku).
Przeczytaj też: Komisja Europejska przedstawi plan na energetyczną niezależność UE
Węgrom chodzi o pieniądze, nie tylko z UE, ale też z handlu produktami ropopochodnymi. Budapeszt przecież zamroził ceny benzyny w połowie listopada i dopiero teraz, gdy spadła cena rosyjskiej ropy, MOL może nie tylko się odkuć, ale też poprawić swoją pozycję. Bez embarga, mając możliwość ściągania tańszej ropy ze wschodu, miałby przewagę nad regionalnymi konkurentami. Z drugiej strony jest Orlen, który zaraz po tym, jak ogłoszono plany KE na embargo, wystąpił przed szereg. „W momencie rezygnacji z dostaw ze Wschodu PKN Orlen utrzyma stabilne zaopatrzenie w ropę naftową nie tylko Polski, ale całej Europy Środkowo-Wschodniej” – ogłosiła polska spółka wysyłając sygnał, że widzi szansę dla siebie w całym tym zamieszaniu.
Bez Węgier ogólnounijne embargo nie wejdzie w życie, więc trwają gorączkowe starania, by jednak Budapeszt stanął z resztą Europy w jednym szeregu. Na razie – wynika z informacji Beaty Płomeckiej, korespondentki Polskiego Radia w Brukseli – kolejne próby spełzły na niczym. Po rozmowach z 16 maja szefowie MSZ państw członkowskich nie doszli do porozumienia. Za to w jej ustaleniach nie pojawiają się już Słowacja i Czechy, na pierwszym planie widoczne pozostają jedynie Węgry.
Do embarga na ropę jest więc nadal dalej niż bliżej, a zamiast rozmawiać o ograniczeniu użycia paliw kopalnych (nie tylko po to, by uderzyć w Moskwę), trzeba przyglądać się temu, kto, dlaczego i co komu w tej negocjacyjnej batalii wyszarpie.