Rząd zamierza o ponad połowę zmniejszyć zobowiązania w zakresie tzw. zielonych certyfikatów, które generują dodatkowe zyski wytwórcom zielonej energii. Branża OZE bije na alarm
Ministerstwo Klimatu i Środowiska szykuje kolejną zmianę w rozporządzeniu dotyczącym tzw. zielonych certyfikatów. To świadectwa pochodzenia, które potwierdzają, że dana energia pochodzi z „zielonych”, czyli wolnych od emisji CO2 źródeł. Ustawowy obowiązek zakupu certyfikatów lata temu nałożono na spółki sprzedające energię, by w ten sposób wspierać odnawialne źródła energii (OZE). Właściciele OZE mogą wygenerowane przez siebie świadectwa pochodzenia odsprzedawać na Towarowej Giełdzie Energii.
Jednak z czasem system zielonych certyfikatów zaczęto go modyfikować. W ubiegłym roku zmniejszono zobowiązania spółek obrotu w zakresie ilości certyfikatów, które muszą wykazać. Wydawało się, że również kierunek tegorocznych zmian w przepisach jest przesądzony – od końca czerwca zamiary resortu klimatu były znane, projekt trafił do konsultacji.
Na stronach Rządowego Centrum Legislacji opublikowano jednak nową wersję proponowanych przepisów i zmiany są znaczące. Wcześniej planowano, że firmy obrotu będą musiały wykazać certyfikatami, że w 2024 roku 11 proc. sprzedawanej przez nie energii pochodzi z OZE. Według nowej wersji projektu, odsetek ten spada do zaledwie 5 proc.
Skąd taka zmiana? Apelował o nią m.in. minister rozwoju i technologii Waldemar Buda, który po opublikowaniu pierwszego projektu zgłosił postulat w sprawie obniżenia obowiązkowu obowiązku w zakresie zielonych certyfikatów do 5 proc. Stanowisko szefa MRiT podzielili legislatorzy z ministerstwa klimatu, bo argumentacja w uzasadnieniu projektu jest prawie taka sama, jak ta zaprezentowana przez Budę.
Przeczytaj też: Startuje program m.in. dla klastrów energii
„Uważamy, że taka wysokość obowiązku powinna wpłynąć na obniżenie cen świadectw pochodzenia, których utrzymująca się wysoka cena w połączeniu ze wzrostem cen energii elektrycznej prowadzi do zbyt dużego obciążenia odbiorców końcowych oraz nadmiernego wsparcia wytwórców OZE objętych tym systemem wsparcia” – przekonywał w piśmie z 11 lipca minister Buda.
Resort klimatu twierdzi to samo: „Ze względu na obecnie obserwowane bardzo wysokie ceny energii elektrycznej, co przekłada się na nadmierne obciążenie kosztów odbiorców końcowych i nadzwyczajne przychody części wytwórców, zauważa się potrzebę zmniejszenia poziomu przedmiotowego obowiązku”. Zdaniem resortów wytwórcy zielonej energii przy wysokich cenach energii elektrycznej i tak dobrze zarabiają, więc przychody ze sprzedaży świadectw pochodzenia nie są dla nich „głównym strumieniem przychodów”.
Przeczytaj też: Kamień milowy dla OZE w Polsce
Jak przekonuje od jakiegoś czasu MKiŚ, świadectw pochodzenia energii z OZE i tak jest za dużo, więc stałe zmniejszanie obowiązku jest konieczne, by unormować sytuację. Maleje też liczba wytwórców, którzy są włączeni w ten system.
Innego zdania jest Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej, które uderza w alarmistyczne tony, twierdząc, że tą jedną decyzją, rząd „dobije OZE”. PSEW zaznacza, że projektowane rozporządzenie wywraca wszystko do góry nogami i utrudni przewidywanie, co stanie się na rynku energii: dotychczas podawano wysokość udziału certyfikatów w perspektywie kilkuletniej, teraz wyłącznie na przyszły rok. Zmniejszenie obowiązku do 5 proc. to w ocenie organizacji „kolejny cios”, który doprowadzi do „całkowitej zapaści na rynku zielonych certyfikatów”.